poniedziałek, 24 lutego 2014

Rodzina Casteel – Virginia C. Andrews


Tytuł: Rodzina Casteel
Autor: Virginia C. Andrews
Wydawnictwo: Prószyński
ISBN:  9788378396406
Cena: 36 zł
Ilość stron: 544

Nazwisko Virginii C. Andrews budzi moje zaufanie, ale też – każdorazowo – obawę. Trwożę się i gryzę paznokcie nim zajrzę któremukolwiek jej tekstowi pod okładkę: wiem, że łatwo nie będzie. Podskórnie wyczuwam bolesne tragedie rodzinne, szereg nieprzepracowanych traum, ogrom skrywanego bólu, jawne przejawy niesprawiedliwości i brak stałej nadziei na lepsze życie mimo jej przebłysków. I tym razem się nie mylę – losy Casteelów niepokojąco przypominają perypetie Dollangangerów. Choć różnią się szczegóły – ogólny zarys historii jest dość schematyczny, nawet zakończenie stanowi kalkę finału Kwiatów na poddaszu, dostosowaną do świata przedstawionego kolejnej sagi (o, pardon, spoiler).

Heaven Leigh Casteel, to nastoletnia dziewczyna, na której głowie spoczywa, jak się zdaje, całe zło tego świata. Najstarsza z piątki rodzeństwa (Tom, Nasza Jane, Fanny, Keith) opiekuje się nimi niczym matka, w niczym nie ustępując macosze. Młodych łączy bardzo silna więź, zacieśniana na skutek wspólnie przepracowywanych cierpień i prześladowań, z którymi stykają się co dnia. Tragiczne warunki życia (nędzna chata, brak prądu, brud, głód, bieda) potęgują ich chorowitość oraz słabość. Mieszkali wraz z babcią, dziadkiem i ojcem, jeśli ten się pojawiał. A gdy się pojawiał, łączyło się to zarówno z radością (przynosił jedzenie), jak i z cierpieniem (Heaven była jedynym jego dzieckiem z małżeństwa z piękną, przedwcześnie zmarłą kobietą, po której żałoby Luke nigdy nie przepracował – w związku z tym unikał jej, nigdy nie nazywał córką).

Casteel uchodził za piekielnie przystojnego i nieokrzesanego człowieka. Zranił wielu, zupełnie z nikim się nie licząc. Sam uznawał siebie za ojca dawnego modelu – dziecko jest moją własnością, którą mogę dowolnie rozporządzać. I robił to – władał ich życiem i śmiercią, nie zważając na ich zażyłość.
A ta – była wielka, momentami wręcz odnosi się wrażenie, że nie jest to relacja miłości bratersko-siostrzanej, lecz erotycznej, kazirodczej, niewiele różniąca się do związku rodzeństwa z Kwiatów na poddaszu.

Ciężko było mi przez książkę tę przebrnąć nie dlatego, że jest zła warsztatowo, ani nie dlatego, że powiela znane z poprzednich książek Andrews schematy – to wybaczam, bo stanowi znak rozpoznawczy tej pisarki, choć nie zmienia faktu, że jej książki zaczynają przybierać charakter skamienielin. Lektura umęczyła mnie, bo nie byłam w stanie jednym ciągiem czytać o losach tak nieszczęśliwych ludzi – z aspiracjami, nadziejami – którzy zostają wtłoczeni w rzeczywistość nie tyle niesprzyjającą, ile w każdy możliwy sposób hamującą rozwój a nawet przypływ wiary w lepszą przyszłość. To, co pozornie ma stanowić o polepszeniu stopy życiowej bohaterów – stanowi kolejną bolączkę, następny ciężar przybijany do krzyża ich egzystencji. 

Nie wierzę – nie chcę wierzyć – że w świecie panuje aż taki ostracyzm, aż takie znieczulenie. Książka traci na wiarygodności przez ogrom tragedii, które dotykają bohaterów. Jest ich tak wiele, że przestają być autentyczne.  Hiperbolizacja osiągnęła tu zjawiskowe rozmiary, a autorka dąży chyba do tego, by na jednej ludzkiej istocie skupić wszystkie możliwe tragedie.
Jeden, dwa, trzy dramaty, nawet największej rangi – okej – wielu z nas doświadczyło ich w podobnym do postaci wieku. Ale tak wielkie epatowanie złem, dramatem, niesprawiedliwością,  które nikogo nie interesowały, jedynie litującą się nauczycielkę i później Cala, którzy jednak potrafili jedynie załagodzić ból kupieniem czegoś podopiecznym, a nie zgłoszeniem wyżej ich ciężkiej sytuacji i konkretnymi czynami, mającymi realnie polepszyć ich warunki do życia.
Czy znacie drugich takich Casteelów, których babcia ginie, ojciec nienawidzi , macocha opuszcza, rodzeństwo rodzi się martwe, jedzenia brakuje, mieszkańcy miasta wyzywają, poniżają, traktują jak ludzi z dziczy, a później jest już tylko gorzej?
Nie wierzę, że panuje aż taka znieczulica. Nie mogłam tego czytać – nie dlatego, ze za dużo było zła: jego istnienia przecież nie neguję, nie żyję w szklanej klatce, bez wiedzy o tym co dzieje się wokół mnie – dlatego jednak,  że było nierzeczywiste, niemożliwe, stanowiło serię niefortunnych zdarzeń na najwyższym poziomie. Handel ludźmi (własnymi dziećmi!), społeczne przyzwolenie, brak zrozumienia, przemoc, … .
A mimo to – autorka napisała tekst sprawnie i w jakiś s cały czas siliła się na realność – język jakim posługują się bohaterowie wskazuje na ich brak wykształcenia i ogłady – szczególnie język ojca, Sary i Fanny – choć każde z nich uosabia inny jego typ –  u Fanny jest to rozbuchany erotyzm; u Sary głupota, brak wykształcenia, charakterystyczne słownictwo, zaciąganie, błędy, mowa prosta i zabarwiona kolorytem lokalnym; u ojca gruboskórność, męskość rozumianą stereotypowo.

Co zatem sprawia, że czytam z rosnącym zainteresowaniem książkę, która budzi we mnie najgorsze instynkty? Co decyduje o tym, że nie potrafię rzucić jej w kąt z głośnym „nie będę tego dłużej czytać!”? Niewątpliwie Andrews wie, co się sprzedaje – ma świadomość tego, że ludzie, kierowani jakimiś masochistycznymi pobudkami żądni są historii trudnych i bolesnych; sag rodzinnych, w których nie sielanka decyduje o rozwoju, lecz właśnie kłody wciąż rzucane przez los pod nogi.
Buduje intrygi, tworzy zawiłą sieć bolesnych relacji, komplikuje i przekracza granie, po to, by  wstrząsnąć, zwrócić uwagę, złowić czytelnika na haczyk, a później powoli, powoli wyciągać go z tej topieli, wciąż generując tak zwane mieszane uczucia czytelnicze.

Złapiecie przynętę?

___________
Recenzje innych książek Andrews:

http://shczooreczek.blogspot.com/2012/04/patki-na-poddaszu-virginia-c-andrews.htmlhttp://shczooreczek.blogspot.com/2012/04/kwiaty-na-poddaszu-virginia-c-andrews.html




3 komentarze:

  1. Ja się nie dałem, przejrzałem w księgarni "Kwiaty na poddaszu" i zupełnie do mnie styl Andrews nie przemówił :D Może z czasem, po kilkudziesięciu stronach bym się przekonał, choć wątpię ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiam się nad fenomenem książek pani Andrews - ja się łapię, bo mam w sobie jakiś poziom manii na punkcie złych historii, ale żeby takie masowe ilości ludzi..? W każdym razie po tę książkę sięgnęłam, spodziewając się, co znajdę w środku i zgodzę się z Tobą - zaskoczenia nie było. Zadowolona jestem, że i tym razem - jak w sadze o Foxworthach - wszystko jest cwanie umotywowane i oparte na związkach przyczynowo-skutkowych. Znieczulica faktycznie wydaje się nienaturalna, ale nie jestem stuprocentowo pewna, czy nie jest prawdziwa... Gdy raz na jakiś czas rozgłos zyskują okrutne historie z życia wzięte, też wszyscy dziwią się, że nikt nic nie zauważył, a Andrews pisze jednak o czasach oddalonych o wiele lat.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja złapałam :P Uwielbiam autorkę za jej serię "Kwiaty na poddaszu" i z przyjemnością przeczytam kolejną serię jej autorstwa :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń