Każdy nosi jakąś bliznę (...). Jedni dlatego, że walczyli z ciężką chorobą. Inni, bo stracili dziecko lub zranił ich ktoś, kogo kochali. Niektórzy mają to nieszczęście, że nabawiają się blizn w wyniku utraty całej rodziny. chociaż z drugiej strony... (...) niekiedy mają to szczęście, że znajdują nową [1].
Diane Chamberlain, to wielokrotnie nagradzana autorka, po
którą – pisałam o tym nie raz – sięgam bez zastanowienia. I tym razem, mając świadomość
wszelkich czekających na mnie zobowiązań, rzuciłam nimi w kąt, by w spokoju
delektować się jej najnowszą książką. Choć sformułowanie – delektować się –
jest w przypadku Chamberlain głębokim nieporozumieniem. Jej książki nie
nadają się do powolnej lektury umożliwiającej relaks. Przypominają raczej
czynny wulkan, który lada moment może wybuchnąć i – nie ma innej opcji – robi to,
zalewając wszystko rozżarzoną lawą. Nie ma dokąd uciekać, trzeba się poddać
gorącej atmosferze.
Tak było i tym razem.
Riley MacPherson właśnie straciła drugiego z rodziców
i teraz musi uporać się z uporządkowaniem jego majątku. Wsparcia próbuje
szukać u brata – weterana wojennego – z którym kiedyś łączyły ją dobre
relacje, zburzone jednak upływem czasu i zniszczone bolesną pamięcią o
zaginionej przed laty siostrze, oskarżonej wówczas o zabójstwo z premedytacją,
borykającej się z depresją i ostatecznie w bardzo młodym wieku
popełniającej samobójstwo. Ciężar tej historii przygniótł rodzinę, na zawsze
zmieniając jej losy. Gdy teraz, po wielu latach, Riley porządkuje papiery wpada
na bardzo dziwny ślad sugerujący, że Lisa tak naprawdę nigdy się nie zabiła.
Odtąd bohaterka zrobi wszystko, by odnaleźć utraconą siostrę, po drodze
wypuszczając na światło dzienne gros
innych tajemnic, które na zawsze miały pozostać nieodkryte. Dowiaduje się przy
tym jak mało wiedziała o własnych rodzicach… By odkryć prawdę musi całkowicie
przekreślić dotychczasowe życie.
Chamberlain ma niebywały talent do „dobijania” czytelnika:
gdy sprawa jest już skomplikowana do granic możliwości i wydaje się, że całość
osiągnęła punkt kulminacyjny, że przed nami jedynie rozwiązanie akcji, okazuje
się, że historię można jeszcze parokrotnie „podkręcić”, nie popadając przy tym w
przesadę. Dzięki tej zdolności, przy okazji książek autorki nigdy nie wiem,
kiedy mogę przestać wstrzymywać oddech, kiedy wreszcie wszystko zacznie się
rozwiązywać. To niezwykła siła tej historii – ani na moment nie pozwala uśpić
czujności, na skutek czego czytelnik nie jest stracony dla powieści.
Świetna opowieść o tym jak bardzo skomplikowane mogą być ludzkie losy, historie
rodzin, które sami znamy. Bo przecież – gdyby spisać nasze – czy byłoby
prościej?
PS Tę i jeszcze jedną książkę Wydawnictwa Prószyńskiego
będzie można wygrać jeszcze dziś w konkursie, który ogłoszony zostanie
wieczorem. Zachowajcie czujność, bo naprawdę warto!
[1] Diane Chamberlain, Milcząca siostra, Warszawa 2015, s. 449.
[1] Diane Chamberlain, Milcząca siostra, Warszawa 2015, s. 449.
Diane Chamberlain, egzemplarz recenzencki, jak Jodi Picoult, kłamstwa o rodzinie, powieść obyczajowa, rodzina, siostra, utrata, Wydawnictwo Prószyńki i S-ka