sobota, 30 stycznia 2016

Julian Tuwim. Najpiękniejsze wiersze





Tuwim recenzuje się sam. Nie sposób odnosić się do jego utworów w krótkiej opinii, wymagają one bowiem namysłu i dogłębnej analizy. Nie to jednak jest moim celem.

Bardziej niż na treści zatem – którą, jak mniemam większość z Was ma doskonale przyswojoną – skupię się na wydaniu, robiącym bardzo dobre wrażenie.

Autorzy dwudziestolecia mają to do siebie, że próżno szukać ich ładnych i nowych wydań. Kurzą się po antykwariatach, zalegają na bibliotecznych półkach, miast zdobić domowe regały i cieszyć oko oraz duszę podczas lektury.

Tuwim jest twórcą, który niesłusznie wielu kojarzy się jedynie z utworami pisanymi dla dzieci.
Owszem, pisywał, owszem, utrwaliło się, nie jest to jednak sedno jego twórczości.

Tuwim dla dorosłych jest bowiem o wiele bardziej obfity i inspirujący. Witalizm, afirmacja życia, zachwyt nad tymże, miłość, uczucia, zmagania z  codziennością – tego należy szukać w jego twórczości i to z łatwością można odnaleźć.

Dzięki Wydawnictwu Egmont (chwała Wam!) możemy wziąć do ręki pięćdziesiąt utworów wybranych spośród jego twórczości (skądinąd, wybór bardzo celny) i cieszyć się ich (re)lekturą. Jego poezja – takie mam wrażenie – nic się nie zestarzała i pewnie jeszcze przez długi czas do tego nie dojdzie. Podejmuje on bowiem tematy bliskie każdemu, a przy tym tak zgrabnie bawi się językiem, że zaczytywanie się w  nim stanowi czystą przyjemność.

Piękne wydanie, stylizowane na stare jest dodatkowym atutem. Dzięki niemu utrzymany został kapitalny klimat.


Polecam Wam gorąco – sięgajcie, zaczytujcie się, odkurzcie to, co dawno porzucone na rzecz nie zawsze chwalebnej nowoczesności. 

piątek, 29 stycznia 2016

Pożyczalscy w przestworzach – Mary Norton




Kto nie zna jeszcze rodu Pożyczalskich?

Dominka, Arietta i Strączek, to jedne z najmilszych postaci literatury dziecięcej. Z powodu małego wzrostu i lęku przed byciem widzianymi wciąż i wciąż poszukują nowego miejsca do zamieszkania – przestrzeni bezpiecznej, wolnej od wścibskich ludzkich spojrzeć i – o zgrozo! – planów wzięcia ich do ręki.

Po jednej z ostatnich niebezpiecznych podróży trafiają wreszcie do miasteczka Mały Potok, którego właściciel i budowniczy od lat walczy o uwagę zwiedzających. Jego miniaturowe domki i postaci przyciągają uwagę ludzi, ale mimo to dla Pożyczalskich stają się spełnieniem marzeń – wśród plastelinowych figurek bardzo łatwo się skryć, a komfort mieszkania jest nie do opisania – domki są dostosowane do malutkich mieszkańców, imitują prawdziwe ludzkie miasteczko, czyniąc je idealnym miejscem do osiedlenia się na stałe.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby ich obecności na terenie miasteczka nie spostrzegł wróg pana Potta – pan Platter – pragnący swoim miasteczkiem przebić wszystkie inne. Do sukcesu brakuje mu tylko… żywych mieszkańców. Stąd już jedynie krok do porwania chcących unikać ludzkiego spojrzenia Pożyczalskich….

Norton jak zwykle nie zawodzi – zresztą o czym tu mówić? Jej seria to prawdziwa klasyka na wysokim poziomie, do której wracać będą pokolenia. Ciepła, zabawna, pełna przygód, nienudna, budzącą sympatię.


Uwielbiam te książki także za ilustracje, w  których – uwierzcie – zakocha się każdy rodzic. Do lektury tej serii długo namawiać nie trzeba, tym bardziej, że każdy kto wetknie nos w  pierwszą część, bez namów sięgnie po kolejną i kolejną, i kolejną.



Dajcie się przekonać i wraz z Pożyczalskimi znajdźcie bezpieczną przystań.

Gotowi do startu?

czwartek, 28 stycznia 2016

Venla - J. K. Johansson





Venla stanowi zwieńczenie trylogii o miasteczku Palokaski, spisanej przez fińskich autorów, skrywających się pod pseudonimem J.K. Johansson.

Tytułowa dziewczyna to zaginiona przed laty siostra byłej policjantki, Mii Pohjavirty, pracującej jako szkolna pedagog. Jej zaginięcie zostaje przypomniane, gdy w  podobnych okolicznościach znikają Laura i Noora.

Kobieta prowadzi prywatne śledztwo w sprawie siostry, a jego efekty nie są dla niej zadowalające. Niestety, każdy kolejny trop prowadzi do bliskich jej osób, pokazując, że nikt komu do tej pory ufała, nie był jej zaufania godzien, a sprawa niebezpiecznie się komplikuje, zataczając niespodziewane kręgi.

Mimo dobrego pomysłu na zakończenie całości, odbieram tę część jako mocno odbiegającą poziomem od poprzednich. To, co tam budziło zainteresowanie, tutaj jest z  jakiejkolwiek aury tajemniczości odarte, wątki zdają się poszarpane, a cała historia mało spójna. Nie sposób odwołać się do konkretu, by nie zdradzić wiążących szczegółów, ocenę własną pozostawiam Wam zatem na czas po lekturze.

Niestety, w mojej opinii jest to najgorszy ze wszystkich trzech tomów. Zabrakło w nim napięcia typowego dla poprzednich tomów, a i samo rozwiązanie zagadki podane jest w sposób nie do końca zadowalający. Żałuję, że tak świetna seria, została w finale potraktowana niemalże po macoszemu.


Jeśli znacie dwa poprzednie tomy – mimo wszystko zachęcam do lektury, by dokończyć rozpoczęty w  głowie obraz całości. Ostrzegam jednak, że możecie być zawiedzeni. Ci, który serii jeszcze nie znają, niech koniecznie sięgną po znacznie lepsze dwa pierwsze tomy.

Recenzje poprzednich części:


środa, 27 stycznia 2016

Pan Przypadek i fioletowoskórzy – Jacek Getner





Przed Jackiem Przypadkiem kolejna sprawa do rozwikłania. Tym razem jego kroki skierują się w stronę bezdomnych. To pośród nich zaginęła kobieta jego znajomego Winetu – Old Spejs – którą teraz wspólnymi siłami chcą odszukać. Bohaterka zniknęła w dość dziwnych okolicznościach, a ślady prowadzą zarówno do miejscowej czarownicy jak i do lekarza bezdomnych, podejrzewanego o handel organami.

Nie jest to jednak jedyna zagadka stawiana przed Przypadkiem – z każdą kolejną wydaje się robić coraz dziwniej. Detektyw musi rozwiązać sprawę napadu i pobicia. Jest ona jednak o tyle skomplikowana, że do czynu przyznaje się cały tabun zdeterminowanych ludzi. Dlaczego, po co, jak?
Tego Przypadek musi się dowiedzieć, wskazując prawdziwego sprawcę.

Ostatnia zagwozdka to kwestia rozwiązania trudności ze stawianiem nowego osiedla mieszkaniowego – okazuje się, że na terenie budowy ekolodzy odnaleźli ślad podfruwajki brązowonosej, która to ma stać się przyczyną zaprzestania dalszych inwestycji w tym miejscu. Straty pieniężne mogą być okrutnie dotkliwe, ekofanatycy nie chcą ustąpić, właściciel skupu złomu mieszczącego się na tym terenie ma swoją teorię, a pomocą w rozwiązaniu sprawy mają służyć Przypadkowi… fioletowoskórzy, bezdomni, od których wszystko się zaczęło.

Książka ta – nawet gdyby bohaterowie mieli imiona obcojęzyczne – ma w sobie klasyczny rys polskości i swojskości. Czytając jednocześnie dwa kryminały pod rząd, z łatwością można wskazać ten rodzimy – dla jednych będzie to zaletą, dla innych wadą.

Mnie taka swojskość nie przeszkadza jedynie w powieściach obyczajowych – tutaj nieco raziła. Zbyt prosto, banalnie językowo. Trudno nazwać to towarzyszące lekturze odczucie przynależności książki. Ma ona jakiś podskórny rys lokujący ją w konkretnej przestrzeni – i rzecz wcale nie w opisywanych miejscach czy osobach, lecz raczej w sposobie ich wprowadzania na scenę.

Język zresztą jest u Getnera sprawą jak się zdaje – paradoksalnie istotną, bo traktowaną z niezwykłym luzem. Obok fachowego słownictwa pojawiają się kolokwializmy i wykwity mowy potocznej, blisko błyskotliwych wypowiedzi, płytkie sformułowania. Zdaje się, że autor poniekąd kpi sobie z formy, nie uznaje jej za obligującą do czegokolwiek. Pisze, jak chce, wychyla się z tekstu, kilkakrotnie jako narzędzie narracji wykorzystuje parabazę, sugerując, że może zrobić co chce i kiedy chce. Na luzie, bez spiny.

Czyta się jednak tę pozycję bardzo sprawnie – a jej wielkim plusem jest także okładka – przyciągająca uwagę i budząca skojarzenia z Sherlockiem Holmesem. Najlepsza jak dotąd spośród wszystkich książek Getnera – naprawdę zapada w pamięć.


Jeśli przygody tego rodzimego detektywa nie są Wam jeszcze znane, a lubujecie się we współczesnej literaturze polskiej – klasycznej, nie postmodernistycznej – sięgnijcie dla rozluźnienia. Jeśli Przypadek Was zawojuje, do kolejnych tomów cyklu nie będzie trzeba długo namawiać. 

Recenzje innych książek Autora:



wtorek, 26 stycznia 2016

Ginekolodzy – Jürgen Thorwald





Ginekolodzy to kolejna po Stuleciu chirurgów czy Triumfie chirurgów książka w dorobku Jürgena Thorwalda biorąca pod lupę historię i rozwój medycyny. O ile poprzednie książki były jednak w jakiś sposób pochwałą rozwoju kolejnych jej dziedzin i ich prędkiego pędzenia ku unowocześnieniu, o tyle Ginekolodzy dalecy są od peanów na cześć pierwszych osób zajmujących się tą dziedziną. Wręcz przeciwnie – wiele tu opisów metod kontrowersyjnych i budzących sprzeciw, a pierwsi ginekolodzy pokazani są raczej jako rzeźnicy i dręczyciele kobiet niż ich sprzymierzeńcy. Choć pojawiają się również prawdziwi bohaterowie.

Autor kreśli świat (nie tak odległy!), w którym macica jest ważniejsza niż kobieta, świat, w którym cenniejsza od życia staje się fałszywa skromność i pruderia, w którym lepiej pozwolić kobiecie umrzeć niż zajrzeć jej pod sukienkę, by ją zoperować.

Zachowania takie miały swoje źródło przede wszystkim w obawie przed sprzeciwieniem się Kościołowi, który to jawnie występował przeciwko rozwojowi ginekologii, szczególnie zaś wówczas, gdy zaczęła ona wkraczać w sferę antykoncepcji czy aborcji. Kosztem jednak obawy przed zapobieganiem ciąży czy jej przerywaniem, pierwsi ginekolodzy pozwalali kobietom umierać, sądząc, że odsłonięcie halek grozi ekskomuniką – nawet jeśli miałoby służyć ratowaniu życia. 

Musiały minąć lata, by pierwsi odważni decydowali się na operowanie przetok, guzów, usuwanie cyst, mięśniaków czy nowotworów, nie mówiąc już o stosowaniu znieczuleń podczas porodów, które to wszak (za Biblią) miały być karą kobiety za pierwszy grzech ( w bólach będziesz rodziła dzieci[1]) i nikomu do głowy nie przyszło, by tego cierpienia unikać. Nawet wówczas, gdy znaleźli się mężczyźni próbujący pomóc kobietom, skazywali się oni na wykluczenie – zarówno z Kościoła, jak i ze społeczności innych lekarzy, uznających ich za buntowników przeciwko prawu Bożemu i etyce. Sami ginekolodzy zresztą nie byli chętni do pierwszych operacji – dochodziło do nich dzięki uporowi i nieustępliwości kobiet, które postanowiły walczyć o swoje życie. Mimo społecznego ostracyzmu, coraz śmielej pojawiali się tacy doktorzy, którzy pragnęli paniom pomagać, widząc, jak niekiedy łatwym zabiegiem, mogą uratować ich życie. 

Łamali więc tabu, operowali, usprawniali swoje metody, zaglądali pod spódnice, proponowali nowe metody badań. Długo trwało, zanim ginekologia dotarła do punktu, w którym znajduje się dziś, możemy być jednak wdzięczni, że znaleźli się odważni, którzy postanowili przeciwstawić się panującym normom – to dzięki nim kobiety mogą dziś odwiedzać lekarza z takim komfortem (jeśli dotąd wydawało Wam się, że daleko wizytom u ginekologa do tegoż, po lekturze tej książki szybko zweryfikujecie poglądy). To opisani w tej książce lekarze położyli podwaliny pod współczesne leczenie nowotworów i wczesne ich wykrywanie – wynaleźli cytologię, próbowali leczyć za pomocą radioterapii, usuwali podejrzane zmiany.

Pierwsze wydanie tej książki faktycznie może budzić kontrowersje – a raczej, mogłoby setki lat wstecz.

Dziś oburzenie budzą jedynie stosowane wówczas metody, które przerażają i obrazują jaka ciemnota panowała jeszcze dwa wieku temu, jak tragiczne w skutkach były podejmowane decyzje, jak wiele kobiet niepotrzebnie straciło nie tylko zdrowie, ale także i życie.

Thorwald w sposób rzetelny, konkretny i szczegółowy prezentuje czytelnikowi materiał zebrany na temat powstania i rozwoju ginekologii. Lektura książki częstokroć musi być przerywana okrzykami niedowierzania i buntu, a także poczucia ulgi, że nas to już nie spotka. Choć jest to pozycja kapitalna i – jak sądzę – obowiązkowa, podczas jej czytania nie unikniecie szoku i złości na to, co spotykało kobiety lata temu. 

Nie sposób nie zżymać się na niekompetencję ówczesnych lekarzy (a raczej ich niechęć, by kompetencje nabywać), a mimo to nie sposób lektury porzucić. Napisana została z taką lekkością i pomyślunkiem, że mimo ciężaru materii, przez publikację praktycznie się przepływa.

Doskonała, choć okrutnie prawdziwa to książka, którą polecać będę każdemu – nie tylko kobietom, które pewnie zainteresują się same, lecz także mężczyznom.

Jej lektura nasuwa bowiem jeden podstawowy wniosek i refleksję: jakie to szczęście, że żyjemy w  XXI wieku!




[1] Rdz 3,16.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Powiedz to inaczej. 17 zasad rozwiązywania konfliktów – Dana Caspersen



Konflikty na stałe wpisują się w codzienny krajobraz każdego człowieka. Nie sposób ich uniknąć, gdy zderzamy się z  osobami o innych poglądach, temperamentach, sposobach reagowania na krytykę czy niezgodę. Gdy zarzewie konfliktu już jednak zaistnieje – możliwe są dwie opcje: możemy go zaognić albo wyciszyć. Niestety większość z nas wybiera opcję pierwszą, poddając się nieraz silnym emocjom i nie próbując okiełznać uszczypliwych uwag czyhających na końcu języka.

Dana Caspersen ze swojej książki czyni trening dla osób zainteresowanych sztuką unikania konfliktów. Poza wiadomościami teoretycznymi, przedstawia konkretne wypowiedzi sformułowane pod wpływem silnych emocji oraz ich przeciwwagi – spokoju, opanowania i wejrzenia w sedno komunikatu, a nie jego obwarowanie słowne, modulacyjne i gestykulacyjne.

Rady skądinąd słuszne, przyćmione zostały świetną grafiką, wiodącą – niestety – prym. Każda kolejna lekcja jest wyraźnie odseparowana od reszty, komunikaty są zwięzłe i treściwe, lecz jeśliby treść zebrać w całość, nie zostałoby jej wiele. Ogranicza się ona do podstawowych uwag i ćwiczeń własnych, resztę oddając pustemu miejscu na stronach. Udzielone rady są wiedzą podstawową, nie zaś tajemną. Każdy, kto na drodze swego życia choć raz miał do czynienia z podstawiamy psychologii - prezentowaną teorię ma w małym paluszku. Nic odkrywczego zatem nie zostało przekazane, żadna wiedza tajemna nie stała się objawioną.

Jak płachta na byka działała na mnie warstwa kolorystyczna – mówiąc o unikaniu konfliktów, zdecydowano się na połączenie bieli oraz dominującej czerwieni i czerni – kolorów, które u mnie ewokują agresję mocno podświadomie.

Zamiast skupić się na tym, co autorzy chcieli przekazać, denerwowałam się barwami, które mi towarzyszyły podczas lektury. Zamiast uczyć się formułowania komunikatów bez uciekania się do agresji, czułam budzące się we mnie pokłady złości, niemożliwej do opanowania. Może był to zabieg specjalny – wywołać złość, jednocześnie dając materiał służący do jej poskromienia.

Przesłanie książki całkowicie rozminęło się zatem w moim przypadku z efektami. 17 lekcji zamieniło się w ciągłe powtórzenia i tak niewielkiej treści.

Jeśli zatem również jesteście uczuleni na podobne zestawienie kolorów i bardziej niż grafikę cenicie wartościową treść – niekoniecznie polecam.

Jeśli jednak takie połączenie barw nie ma dla Was znaczenia, a graficzne wyróżnienie poszczególnych elementów ważniejsze niż treść – być może znajdziecie w  niej cenne rady dla siebie. Choć tak jak mówię – wiele ich nie ma, a całość stanowi zgrabne zagranie formą.

Jak dla mnie książka jest spalona. Rozeźliła mnie okrutnie.



środa, 20 stycznia 2016

Amber - Gail McHugh




Amber to książka, która budzi tak skrajne emocje, że nie sposób podejść do niej z należytym obiektywizmem.

Opowiada historię dziewczyny, która mimo młodego wieku została tak bardzo doświadczona przez życie, że dziś chroni się przed każdą formą zaangażowania emocjonalnego, kompensując je seksem bez zobowiązań. Wychowywana była przez rodziców uzależnionych od narkotyków, którzy nie tylko ranili ją swoim nałogiem, ale także zginęli na jej oczach – ojciec zastrzelił matkę, po czym popełnił samobójstwo. Scena ta na zawsze wryła się w  młody i nieukształtowany jeszcze umysł dziewczyny. Dziś pragnie zacząć nowe życie – jako studentka w  miejscu, w którym  nikt nie zna jej przeszłości i demonów.

Niestety od początku nic nie idzie po jej myśli – potykając się, wpada wprost na kolana największego szkolnego przystojniaka i uwodziciela, Rydera, mającego opinię złego chłopaka, który całując ją kradnie jej serce. Parę chwil później z pomocą spieszy jej jego najlepszy przyjaciel oraz drugi szkolny obiekt westchnień – Brock, gentelman ratujący ją z opresji. Nie mija wiele czasu, gdy Amber uświadamia sobie, że z osoby niezdolnej do obdarzenia kogokolwiek uczuciem zamienia się w kobietę kochającą jednocześnie dwu mężczyzn. To z kolei sprowokuje ciąg dalszy jakiego nikt nie mógłby się spodziewać…


Mimo dobrze skrojonego zarysu fabularnego, w wielu miejscach razi i załamuje jej język – chwilami jak u Greya. Skoncentrowany jest on przede wszystkim wokół seksu traktowanego jako zaspokojenie podstawowych żądz seksualnych ukierunkowanych na dowolnego, względnie atrakcyjnego przedstawiciela płci przeciwnej (w większości), sceny w prawdziwie amerykańskim stylu. Przy wielu fragmentach zastanawiałam się: czy nastolatkowie naprawdę myślą w  ten sposób? Czy dialogi, które czytałam nierzadko z obrzydzeniem są standardem u dzisiejszej młodzieży? Nie wiem, do głów nie wejdę, mam jedynie świadomość, że dla mnie, mimo braku przesadnej pruderii, były w  książce momenty niestrawne: wulgarne, epatujące erotyzmem, zwierzęcością, nieważne czy pisane z  perspektywy dziewczyny czy chłopaka. Co bardziej irytujące, sformułowania typu (cytat oryginalny) „dochodzę tak mocno, że chyba deformuję mu twarz” zestawione są tu z czułostkami rzędu „brzoskwinko” czy „bursztynowa królewno”, które w takim kontekście jawią się jako infantylne, niestosowne i zupełnie nie na miejscu, wychodzące z gardła schizofrenika.

Mimo porażki językowej to opowieść emocjonująca, generująca sprzeczne uczucia, sprawiająca, że jej lektura staje się – chcąc, nie chcąc – niezapomniana. Z  całą pewnością trafi do nastolatków czy też młodych dorosłych coraz częściej zmagających się z  podobnymi sytuacjami.



Emocjonalny wulkan, który kipiąc, pozostawia czytelnika w oczekiwaniu na wybuch mający nieuchronnie nadejść. Odbiorca, mimo realnego zagrożenia, nie będzie potrafił oderwać się od lektury, narażając się na poważną w skutkach uczuciową erupcję: będzie trawiony to niezrozumieniem, to zniesmaczeniem i gniewem na niesprawiedliwość losu, to współczuciem i współodczuwaniem cierpienia wraz z bohaterami, to wreszcie radością z ich szczęścia. Prawdziwa jazda bez trzymanki, kolejka, z której po starcie nie da się już wysiąść – nawet jeśli często ma się na to ochotę. 


Inne książki Gail McHugh:


Premiera 3 lutego.

wtorek, 19 stycznia 2016

Córka rzeźbiarza - Tove Jansson




Szepcze się i szepcze, i pozwala słowu rosnąć, aż nic już innego nie ma, tylko to słowo [1]

Do książek Tove Jansson trzeba wprowadzić się w odpowiedni nastrój. Wymagają one spokoju i idealnej ciszy – tylko w takich warunkach docenimy ich głębię i odczytamy charakter, a także znajdziemy jeszcze większe ukojenie. Coś jest w opowiadaniach autorki, co sprawia, że przez lekturę niemalże się płynie. Wszystko jest tak delikatne, tak naturalne, tak subtelne jak tylko może być wybitne pisanie.

Córka rzeźbiarza to opowiadania autobiograficzne. Krótkie, często urywane fotografie wydarzeń w jakiś sposób utrwalonych w pamięci pisarki, rzutujące na jej życie i osobowość. Są to głównie wspomnienia lat dzieciństwa, w których nie sposób nie dostrzec przewijających się motywów biblijnych oraz kojącej siły natury. Surowa, szwedzka przyroda oraz wciąż towarzyszący szum morza i widok ojca rzeźbiącego paniusie, to elementy spajające wszystkie opowiadania.

Nie sposób powiedzieć o czym tak naprawdę to książka – wystarczy rzec, że lekturze towarzyszą zachwyty, wyciszenie i niebywała przyjemność obcowania z tekstem, wypełnionym trafnymi spostrzeżeniami i nieraz prostymi porównaniami – niebywale celnymi. To co rzeczywiste, miesza się tutaj jednak z  tym, co wyobrażone. Teksty Jansson pulsują od jej imaginacji, mieszają dziecięcą fantazję z nieprawdopodobną intuicją postrzegania, typową dla wielu inteligentnych dzieci. Spisane opowiadania doskonale oddają te pozorne rozbieżności, które razem tworzą niepowtarzalny obraz osobowości nie do podrobienia, sposobu myślenia nie do skopiowania.

Czyta się znakomicie, choć (w mojej opinii) całość wypada nieco słabiej niż wydana wcześniej przez Wydawnictwo Marginesy Wiadomość. Jeśli cenicie niespieszność lektury, pozycje wymagające namysłu, ciszy, ale też niosące nieopisaną radość lektury – polecam serdecznie.



Warto poznać Jansson z nieco innej perspektywy, niż tylko okiem czytelnika Muminków.




[1] Tove Jansson, Córka rzeźbiarza, Warszawa 2016, s. 18.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Akademia Pennyroyal – M.A. Larson



Zaczęło się naiwnie. Oto samotna dziewczyna, która na dodatek straciła pamięć, błąka się po lesie i zaatakowana zostaje przez wiedźmę, z  której to opresji ratuje ją najbardziej pożądany (choć biedulka o tym nie wie) książę w okolicy, które to wydarzenie stanowi dodatkowy ukłon w stronę klasyki baśni. Razem udają się do Akademii Pennyroyal, szkolącej przyszłe księżniczki i rycerzy. Tam też na jaw wychodzi, że Evie (jak nazywają ją nowi znajomi) wychowana została przez smoki, stąd nie posiada żadnej wiedzy o swoim pochodzeniu.

W szkole dziewczyna odkrywa zupełnie dla siebie nowy świat ludzi – poznaje legendarne już życiorysy księżniczek (z Kopciuszkiem i Aurorą na czele), zdobywa umiejętności walki, ale co dla niej najważniejsze – zaprzyjaźnia się z innymi, stając się częścią nowej społeczności. Wzbudza również zazdrość rodowitych księżniczek – szczególnie Malory, niepotrafiącej znieść coraz bliższej relacji Evie i Remingtona. Dziewczyna chciała mieć chłopaka na wyłączność, gdy tymczasem on, oczarowany niewinną bohaterką, którą uratował z opresji, zupełnie nie zwraca na nią uwagi.

M.A. Larson stworzył wciągającą baśniową opowieść, łączącą w sobie elementy powieści inicjacyjnej, przygodowej i magicznej. Uniwersum smoków, wiedźm, wysoko urodzonych księżniczek, rycerzy, królewiczów, wróżek, trolli i innych, doskonale znanych i utrwalonych elementów świata przedstawionego stanowi prawdziwie przyjemną mieszkankę. Choć początkowo wydaje się, że lektura ta to kolejne magiczne czytadło dla nastolatek, szybko okazuje się, że także dorośli – podskórnie tęskniący do opisywanego świata – odnajdą się w niej doskonale.

Która z Was bowiem, drogie Czytelniczki, nigdy nie marzyła o byciu księżniczką? Której dzieciństwo nie jest naznaczone tym pragnieniem? A który Czytelnik nigdy, przenigdy nie wyobrażał sobie siebie jako walecznego księcia czy rycerza? Kto nie chciał stanąć w szranki z niepokonanym dotąd smokiem, kto nie marzył o zwycięstwie nad podłą wiedźmą?

Dzięki Larsonowi możecie choć na chwilę powrócić do świata swoich wyobrażeń i wraz z bohaterami szkolić się na prawdziwych mistrzów w  swoim fachu. Autor utkał świat, w którym zwyciężają tradycyjne wartości, a odwieczna psychomachia trwa niezliczoną ilość lat. To przestrzeń, w której dosyć jasno wytyczone zostały granicy dobra i zła – uczy ona zatem wrażliwości, wdzięczności, odwagi i szacunku. Pokazuje jak łatwo ocenić kogoś na podstawie jego pochodzenia i jak prędko można się pomylić.

Świetna to lektura, przenosząca w coraz częściej zapomniane już światy, tak często eksplorowane w  latach prawdziwej świetności baśni i Harry’ego Pottera. Czyta się w mgnieniu oka, stronice same przeskakują między palcami, a powrót do świata inspirowanego twórczością Grimmów i Perraulta jest czystą przyjemnością i hołdem złożonym temu, co powoli staje się zapomniane i wyparte przez nowoczesność.

Polecam!

niedziela, 17 stycznia 2016

Jejku-jejku chce coś zmienić - Magali La Huche



Jejku-jejku chce coś zmienić to książka Magali Le Huche, w której równorzędną rolę, zaraz obok treści, stanowi strona wizualna. A ta – jest kapitalna.
Jejku-jejku to dziobak, który ma ochotę przemalować swój pokój. Pomysłem tym dzieli się ze swoimi przyjaciółmi, którzy – jak to serdeczni znajomi – nie szczędzą mu rad i własnych pomysłów remontowych.

Bio, Gonia, Zibu i Papu wpadają w szał malowania. Pokój zaczyna skrzyć się feerią barw – od różowego, przez zielony, pomarańczowy i różnokolorowy. Jejku-jejku przygląda się całemu zamieszaniu z  dozą niezadowolenia – wszak ma już swoją ulubioną barwę i żadna z nich nie została wykorzystana podczas malowania! Jak bohater zdoła rozwiązać ten problem, nie urażając przy tym nikogo z wykazujących niezwykłą chęć niesienia pomocy przyjaciół?

Wydawnictwo Dwie Siostry po raz kolejny wykonało kapitalną robotę – czy to już nie oczywiste?





Książeczka jest rewelacyjna, a pokój głównego bohatera niemalże na wyciągnięcie ręki. Dzięki odginanym kartkom młody czytelnik będzie mógł zajrzeć zwierzakowi do szafy, zobaczyć co (kogo) trzyma w  komodzie, obserwować zmianę kolekcji trzymanej w  ramce, które to elementy zmieniają się wraz z  nowym kolorem ścian. 




Przyjaciele Jejku-jejku to bowiem prawdziwi mistrzowie aranżacji – nie pozostawali na przemalowaniu pokoju, lecz szli dalej – zmieniali dodatki, wyposażenie, przerabiali pomieszczenie na własną modłę, dzięki czemu i my podczas lektury, będziemy mogli realnie wziąć udział w  remoncie.


Świetna pozycja!

sobota, 16 stycznia 2016

Wilki – Adam Wajrak






Jeszcze kilka miesięcy temu, do głowy by mi nie przyszło, by sięgać po podobną pozycję książkową. Świat zwierząt – owszem, nigdy nie był mi obcy, tata od najmłodszych lat serwował ciekawostki ze świata fauny, a wszelkie audycje i programy dotyczące tegoż leciały w domu właściwie nieustannie. Mimo to, do książek poświęconych tejże tematyce, niespecjalnie czułam pociąg.

Gdy jednak każdego dnia obserwowałam jak ludzie z błyskiem w  oczach dopytują o najnowszą pozycję, która wyszła spod pióra Adama Wajraka, jak niecierpliwie oczekują jej premiery i jak ochoczo ją kupują – poczułam się zaintrygowana.

Wilki to właściwie przygoda autora opowiedziana w sposób żywy i frapujący. Każdy, nawet ten, kto nigdy dotąd światem tych zwierząt się nie interesował, odnajdzie się w niej bez problemu. Wszystko za sprawą sprawności językowej autora – pisze on w sposób, który trafi zarówno do dorosłego, jak i nieco młodszego czytelnika, a swoją opowieścią inspiruje do dalszych poszukiwań w obszarze poruszanej tematyki. Książkę tę odbiera się niczym gawędę snutą przy ognisku. Jej niespotykany klimat sprawia, że po lekturę z chęcią sięgną nawet ci nie do końca przekonani. A gest ów zagwarantuje poszerzenie wiedzy w sposób najmilszy i najbezpieczniejszy z możliwych – podczas dobrej lekturowej zabawy. Wajrak to kopalnia wiadomości na temat świata zwierząt, a przy tym autor tak pokorny wobec natury i jej potęgi, że niejeden mógłby brać z  niego przykład.

Dzięki swojemu pisaniu dzieli się ogromną pasją i doświadczeniem, z którego my – umoszczeni w  wygodnych kanapach, w  ciepłych mieszkaniach – możemy czerpać, bez obaw i lęków.

Wilk bowiem, w  naszej kulturze, nierzadko z lękiem idzie w parze [patrz: chociażby Czerwony Kapturek]. Wajrak zwierzę to oswaja i przedstawia w sposób, który nie generuje strachu, pokazuje jego piękne, wcale nie niebezpieczne dla człowieka oblicze.

Pozycja ta mieni się ciekawostkami, nie nudzi i nie męczy. Stanowić będzie doskonałą lekturę zarówno dla osób zajmujących się na co dzień światem zwierząt, jak i dla tych, którzy niekoniecznie mają z nim tak wielką styczność: zadowoli tych ze sporą wiedzą, jak również tych dopiero raczkujących i zapoznających się z bogactwem świata fauny – zaskakującego swoim zorganizowaniem, panującymi zasadami i instynktami.



Dobra to lektura, ciekawa propozycja będąca przerywnikiem od beletrystyki, oddająca hołd zwierzętom niedocenianym i wciąż niesłusznie i nielegalnie zabijanym. Dla osób o dużej wrażliwości na los innych, szczególnie przedstawicieli świata fauny, może być ona szokująca i bolesna – niestety, ślady przemocy i ludzkiej głupoty są w niej obecne. Stanowić ona może zatem tyleż ciekawą książkę, co ostrzeżenie.

piątek, 8 stycznia 2016

Pamiętnik Christophera. Tajemnica Foxworth Hall - Virginia C. Andrews



Jeśli myśleliście, że historia rodu Dollangangerów już się zakończyła – jesteście w sporym błędzie.

Gdy po latach zrujnowana rezydencja Foxforth Hall ma zostać całkowicie zburzona i sprzedana nowemu właścicielowi, daleka krewna Dollangangerów i córka głównego budowniczego -  Kristin Masterwood odnajduje w ruinach pamiętnik jednego z dzieci więzionych na poddaszu – Christophera. Mimo początkowych obaw, dziewczyna oddaje się coraz bardziej wciągającej lekturze, której nie potrafi się oprzeć.

Za sprawą dziennika poznaje relację z pierwszej ręki, z którą może skonfrontować plotki zasłyszane od znajomych, co rusz piętnujących ją ze względy na więzy krwi z osławionymi Foxworthami. Kristin nie chce dzielić się swoimi odkryciami z tatą, skądinąd bardzo zaniepokojonym jej nową lekturą. Jedyną osobą, której dziewczyna mogłaby się zwierzyć jest Kane – jej chłopak i jedyna osoba prawdziwie godna jej zaufania, poza rodzicem.

Na kartach pamiętnika zapisane zostały tragiczne losy rodzeństwa zamkniętego na poddaszu przez ich mamę i babkę, na krótko po śmierci ich taty. To, co miało być jedynie chwilowym rozwiązaniem, szybko staje się wieloletnim więzieniem.

Pamiętnik Christophera to pierwsza część poświęcona odnalezionemu diariuszowi, traktująca o początkowych miesiącach przebywania Dollangangerów w  Foxworth Hall. Poznajemy w niej rodzeństwo nieumiejące się odnaleźć w nowej sytuacji, nad wiek dojrzałego Christophera, który jako jedyny zdaje się próbować zapanować nad sytuacją i racjonalizować ją, a także jego rodzeństwo, terroryzowane przez babcię mającą obsesję na punkcie seksu i kazirodczych zapędów.

Książka ta jest uzupełnieniem bestsellerowej sagi, co rusz gromadzącej sobie nowych fanów. Dzięki niej czytelnik może spojrzeć na tragiczne wydarzenia z  nowej perspektywy: nie tylko oczami dorastającego chłopca, ale też jego krewnej, która po latach ożywia zakurzona już historię i analizuje jej przebieg, niezwykle mocno się w  nią angażując.

Jeśli czytaliście sagę poświęconą rodowi Dollangangerów, z całą pewnością sięgnięcie po tę nową trylogię będzie rozsądnym posunięciem – szczególnie jeśli chcecie przekonać się jak historia może zmieniać teraźniejszość.

Mimo kilku wpadek w postaci absurdalnego czasu poświęcanego przez bohaterkę na lekturę przytoczonych przez autorkę fragmentów, książkę czyta się sprawnie, mając w  pamięci poprzednie części.

Zatem jeśli tylko macie ochotę powrócić do Foxworth Hall – jest ku temu dobra okazja.


Recenzje innych książek Virginii C. Andrews na blogu:

Seria o Dollangangerach:

Seria o rodzinie Casteel:

czwartek, 7 stycznia 2016

Psychopata - John Lutz








Doskonały, jeden z najlepszych (zaraz po Mroku) tekstów Lutza, który zadowoli każdego fana dobrych kryminałów. Pełen napięcia, niepozwalający na oddech, rewelacyjnie wchodzący w psychikę mordercy, który w  książce pokazany zostaje z perspektywy tego mądrzejszego i będącego dwa kroki do przodu przez policją, co rusz wywodzoną w  pole. Towarzyszyć będzie nam od pierwszych od ostatnich stron, dzięki czemu nie będziemy musieli głowić się „kto morduje”, lecz wsłuchując się w  jego myśli, zastanawiać się „dlaczego i po co?”. 


Obłędna lektura, dostarczająca potężnego ładunku emocjonalnego, cechująca się niezwykłą dynamiką. Dzięki typowej już dziś dla twórców kryminałów dwutorowości narracji, adrenalina będzie rosnąć – zestawienie działań policji i rozgrywających się w tym samym czasie łowów mordercy nie pozwoli na spokojną lekturę, lecz ewokować będzie niesłabnące napięcie.

Morderca jest wyjątkowo brutalny – swoje starannie dobrane ofiary, oczywiście przypominające kobietę odpowiedzialną za jego traumę psychiczną – rozbebesza, umieszczając w ich wnętrznościach miniaturową wersję Statui Wolności, możliwą do zakupienia na każdym rogu Nowego Jorku. Perfidia jego działań jest nieopisana – z  dnia na dzień staje się zuchwalszy i sprytniejszy, a finał swoich działań nieuchronnie kieruje na bliskich detektywa prowadzącego śledztwo – Quinna. Detektywa, z którym świadomie prowadzi tę krwawą grę i w  którym upatruje godnego przeciwnika.
Ten zaś, widząc dokąd nieuchronnie zmierza ich przepychanka, stara się zapewnić bliskim swemu sercu kobietom należytą ochronę, wiedząc jednocześnie, że uratować je może jedynie czujność i zdrowy rozsądek, którym to – mimo wielu ostrzeżeń w mediach – nie wykazały się dotąd żadne ofiary mordercy.

Rewelacyjnie poprowadzona narracja, fenomenalnie rozegrana akcja – Lutz po raz kolejny podniósł sobie poprzeczkę, pokazując w jak dobrej kondycji pisarskiej wciąż się znajduje.

Jeśli zatem lubujesz się w kryminałach, a ścielący się gęsto trup nie jest Ci straszny – zachęcam do tej lektury i pościgu za mordercą.

Ale uważaj! On może być tuż obok Ciebie…


Inne książki Lutza na blogu:



środa, 6 stycznia 2016

Co się wydarzyło w Madison County?




Od lat prześladowana filmem z  Meryl Streep i Clintem Eastwoodem w rolach głównych zadaję sobie pytanie: co się wydarzyło w Madison County? Za sprawą kapitalnych wydań filmowych – „kultowej serii”, mogłam odnaleźć odpowiedź najpierw na kartach literatury.

Przepięknie napisana, cudownym językiem, z wielką lekkością i uczuciem – do zaczytania, pochłonięcia, pielęgnowania.

Historia uczucia silniejszego niż wszystkie przeciwności i zdrowy rozsądek, silniejszego od przekonań, bliskich i zobowiązań. Mocne, trwałe, a mimo to niemożliwe do pełnego zrealizowania.

Robert Kincaid to fotograf na usługach „National Geographic”. Jego aktualna trasa obejmuje także Madison, gdzie ma wykonać zdjęcia krytych mostów. Podczas swojej pierwszej wizyty w  hrabstwie poznaje Francescę Johnson, która wiedziona impulsem zaprasza go do domu. Wówczas nie wie jeszcze, że to z  pozoru przypadkowe spotkanie wywróci jej poukładane życie do góry nogami, a ją samą sprowokuje do odnalezienia w sobie pokładów uczuć, o jakich nie miała pojęcia. Francescę i Roberta połączy ognisty, choć krótki romans zakończony przez kobietę pragnącą być wierną założonej rodzinie. Ich uczucie wyjdzie na jaw dopiero po śmierci bohaterki, gdy ta przyznaje się do niego w  liście pozostawionym dzieciom.

Książka ta mimo pozornej lekkości i niewielkiej objętości, dostarczyła mi więcej wzruszeń niż niejedna powieść pokaźniejszych gabarytów. Zżymałam się jedynie na niewielką ilość stron, bo odnoszę wrażenie, że narrację można by rozwinąć bez konieczności popadania w  schematyczność czy sztuczne pompowanie. Z  wielką chęcią czytałabym jeszcze i jeszcze, stąd ten nieskrywany żal.
Nie bacząc jednak na te elementy, wciąż pozostaję pod urokiem książki, która pokazała miłość od jej najpiękniejszej strony. 

Ciepła opowieść, do której będzie się chciało wracać, by się pozachwycać.

Polecam ogromnie!







poniedziałek, 4 stycznia 2016

Żelazna krew - Liza Marklund




Rzecz dzieje się w Sztokholmie, zahaczając momentami o Hiszpanię. Annika Bengtzon postanawia powrócić do niewyjaśnionych wątków ze starych śledztw. Jej uwagę szczególnie przyciąga sprawa, do której kobieta ma stosunek mocno emocjonalny, jaką było zabójstwo młodej dziewczyny, do którego (jak i do czterech innych) przyznał się Gustav Holmerud. Detektyw jest pewna, że jego zachowanie podyktowane było chęcią zyskania popularności, nie zaś prawdziwym poczuciem winy. Annika widzi w nim mordercę jednorazowego, a co za tym idzie – kryjącego czterech innych zabójców, wciąż przebywających na wolności.

Gdy sprawa zostaje wznowiona, w tajemniczych okolicznościach znika siostra Anniki – Brigitta. Kobiety od dłuższego czasu nie utrzymywały ze sobą kontaktu, jednak niedawno bohaterka zaczęła dostawać od niej SMS-y zawierające prośbę o pomoc. Bardzo prędko wychodzi na jaw, że sprawa porwania powiązana jest z morderstwami sprzed lat, które dotąd nie dawały Annice spokoju

Żelazna krew nie wzbudziła we mnie takich emocji, jakie chyba powinna. Lekturę kilkakrotnie przekładałam, nie mogąc wgryźć się w początek. Gdy już jednak zmotywowana zaczęłam czytać na dobre – bardzo sprawnie przez nią przebrnęłam. Wszystko za sprawą języka, którym niczym się nie wyróżnia i stanowi świetne tło dla całości - jest prosty w odbiorze i wolny od sformułowań wyprowadzających go przed szereg. 

Niestety – podobnie jak szybko czytałam, równie prędko zaczęłam powieść tę z pamięci wypierać. Wszystko to wcale nie przez jej miałkość, lecz raczej przeciętność i klasyczność – nic mnie nie zaskoczyło, nie ujęło, nie zdziwiło, nie zaniepokoiło. Zabrakło wrażeń, których oczekuję od Czarnej serii, i które z niej pamiętam.


W rezultacie otrzymałam dobre, choć niczym niewyróżniające się czytadło kryminalne, które z żalem (choć bez żalu) odłożyłam na półkę. Szkoda, że cykl z Anniką Bengtzon w roli głównej (to była jedenasta już część) kończy się tak pospolicie, bo nie zachęca to wcale do powrotów.

Jeśli jesteście fanami cyklu - warto lekturę dokończyć, jeśli jednak nie - z powodzeniem możecie sięgnąć po inny tytuł Czarnej serii, niczego nie tracąc.

niedziela, 3 stycznia 2016

Lustrzany świat Melody Black - Gavin Extence




Gavin Extence, mimo że jest autorem dopiero dwu powieści, już teraz wyróżnia się na rynku wydawniczym: ma rys unikatowości i nietuzinkowości.

Nie jest to książka tak rewelacyjna jak Wszechświat kontra Alex Woods, jednak dzięki odważnemu wykorzystaniu wątku autobiograficznego zyskała na wartości i wyjątkowości – ubranie swojej własnej, niełatwej historii, w literaturę, to zabieg nie tylko oczyszczający dla samego twórcy, ale także niebywale cenny dla odbiorcy, który może odtąd lepiej zrozumieć twórczość autora, którego czyta i ceni.

Abby to ponad dwudziestoletnia kobieta, która mieszka w Londynie ze swoim chłopakiem. Gdy pewnego dnia postanawia zajrzeć do sąsiada, by pożyczyć od niego pomidory, jej życie wywraca się do góry nogami: mężczyzna – Simon – nie żyje, a sama bohaterka jest w takim szoku, że zapala przy nim papierosa, dopiero później dzwoniąc na policję.

Wydarzenie to naznaczyło Abby – życie kobiety zaczyna płynąć inaczej: kobieta pisze artykuły, które przynoszą jej popularność, ale także odzierają z resztek prywatności, a jej zachowanie dalekie jest odtąd od normalności. Wszystko komplikuje się do tego stopnia, że kobieta trafia na oddział zamknięty, a stamtąd do innego szpitala psychiatrycznego, gdzie natyka się na tytułową Melody – spotkanie dziewczyny będzie dla bohaterki kamieniem milowym na drodze do harmonii wewnętrznej.

Extence po raz kolejny ujmuje temat w sposób niebanalny – podejmuje kwestie trudne, tak zręcznie lawirując słowem, że od książki nie sposób się oderwać, wciąż mając ochotę na więcej. Autor to niekwestionowany specjalista w dziedzinie zaskakiwania tematyką i  jej rozwinięciem. Po jego książki – a mam nadzieję, że będzie ich jeszcze wiele! – będę odtąd sięgać z wielką ochotą i świadomością, że czeka mnie lektura wyjątkowa i nieszablonowa.


Jeśli dotąd nie poznaliście autora – koniecznie nadróbcie tę zaległość. Jego teksty to gwarancja dobrze zainwestowanego czasu, poświęconego lekturze, która na długo zostanie w  Waszej pamięci, wibrując w  niej i wciąż rozbrzmiewając na nowo.

Kapitalna! Premiera już 14 stycznia.


Recenzja poprzedniej książki Extence'a:



Stos, którym wchodzę w Nowy Rok:)





Stosu na blogu nie było już dawno - ostatni pamięta czasy targowe, a i między nim a wcześniejszym wiele pozycji nie załapało się na fotkę okolicznościową;)

W związku z powyższym Wasze oczy czeka uczta: choć, jak zwykle, wielu pozycji nie udało się uwiecznić - część z nich to ebooki, część spędza czas na półkach znajomych, część zakopałam tak głęboko, że ich wydobycia postanowiłam zaniechać.





Ogromna ilość nowości to efekt sprzyjającego mi ostatnio szczęścia - 13 pozycji to wygrane (w tym 10 od Wydawnictwa Znak), część to konsekwencja przecen i mojej nieumiejętności do opierania się tymże;)

Mało tym razem prezentów, więcej egzemplarzy do recenzji. Słowem - jest się w czym zaczytywać!



Oto co pozostało:

Plaster miodu [recenzja], Sekta egoistów [recenzja], Facecje [recenzja], Harry Potter i kamień filozoficzny. Edycja ilustrowana [recenzja], W krainie srebrnej rzeki, Królowa lodów z Orchard Street, Ember in the ashes. Imperium ognia, Przepaść czasu. Zimowa opowieść [recenzja], Sufrażystki, O człowieku, który podpalił wiek dwudziesty, choć wcale tego nie chciał, Gwiezdne wojny. Jak podbiły wszechświat?[recenzja], Obietnica pod jemiołą [recenzja], Żelazna krew [recenzja 05.01], Hyperion, Spowiedź nie musi bardzo boleć, Wypadek, Księżyc myśliwych, Żelazne damy, Pyszne na słodko [recenzja], Beowulf, Sekretna herbaciarnia, Julian Tuwim. Najpiękniejsze wiersze, Wilki [recenzja 04.01], Bioetyka w  dialogu, Dom tajemnic. Starcie potworów, Amber [recenzja 20.01 - przedpremierowa], Lustrzany świat Melody Black [recenzja dziś wieczór - przedpremierowa], Na drugie Stanisław [recenzja], Ani żadnej rzeczy, Jejku, jejku chce coś zmienić [recenzja 09.01], Pożyczalscy pomszczeni, Tylko martwi nie kłamią, Dziwna myśl w mej głowie.


E-booki: 
Czarnobylska modlitwa  [recenzja]
Dar morza [recenzja]
Pamiętnik Christophera [recenzja 08.01]

Po znajomych się rozeszły:
Szwedzi. Ciepło na Północy [recenzja], Obietnica pod jemiołą [recenzja]

Wygrane:
Flawia de Luce. Obelisk kładzie się cieniem, Ogrod czasu. Artystyczna kolorowanka
Biesy, Bracia Karamazow, Święci codziennego użytku, Smak świąt, Szczygieł, Tajemna historia
Dziennik duszy, Wiersze wszystkie


Sama nie wiem od czego kontynuować lekturę - mam apetyt dosłownie na wszystko, a na dniach kupuję kolejne perełki, co do których obawiam się, że nie będą mogły czekać :))

Zaczytanego stycznia!

sobota, 2 stycznia 2016

Czarnobylska modlitwa. Kroniki przyszłości - Swietłana Aleksijewicz



Swietłana Aleksijewicz oddając głos swoim bohaterom, robi dobrze całej książce. Dzięki takiemu podejściu, całość wydaje się jeszcze bardziej przejmująca i wstrząsająca.

Mimo że o Czarnobylu słyszało się i czytało wiele, żaden dotychczasowy obraz – chcąc, nie chcąc dostarczany przez zakłamujące media – nie był tak pełny i zmieniający myślenie o tym co wydarzyło się w tamtym miejscu.

Historie kobiet, których mężowie brali udział w likwidacji szkód, opowieści całych rodzin zmuszonych do przesiedlenia i tych, które przesiedlić się nie chciały. Przejmujące, zapadające w pamięć, wdzierające się w serce i bolesne wspomnienia tych, którzy utracili bliskich bezpośrednio w wybuchu i wiele lat później, gdy promieniowanie zebrało swoje wielkie żniwo, powodując niebywale częste zapadanie na nowotwory krwi.

Choć wszystkie historie zebrane w tomie były mocne i wstrząsające, najbardziej porażające były opowieści z  początku i końca – tak jakby w środku autorka próbowała dać czytelnikowi wytchnienie. Szokujące, sprawiające fizyczny ból, a przy tym wszystkim kapitalnie napisane.

Mimo że dotąd nie byłam fanką reportażu i nigdy nie był on tą formą literacką, po którą sięgałam najchętniej, za namową koleżanek uczyniłam ten pierwszy, nieśmiały krok naprzód, trafiając na pozycję będącą prawdziwą bombą: przede wszystkim emocjonalną.

Aleksijewicz stawia pytania trudne, zmusza do zastanowienia się nad tym, co dzieje się wokół nas, pokazuje tragedie współczesnego świata, które choć zdarzyły się tak blisko, wciąż są niepojęte i dla wielu niepoznane. Ukazuje cierpienie niezawinione i dramat ludzki będący konsekwencją nieodpowiedzialnych działań i decyzji.

Sam Czarnobyl wciąż stanowi miejsce wyniszczone, opuszczone i tajemnicze, w  jakiś sposób mistyczne. Budzi przestrach, ale jest też niewyjaśnienie pociągający – po lekturze tych reportaży spojrzycie na niego zgoła inaczej. Bez tej niejasnej fascynacji, raczej z przestrachem i szacunkiem do osób, które dotknięte zostały bezpośrednio tą wielką tragedią XX wieku.

Kapitalna pozycja, do obowiązkowej lektury – nawet dla tych, którzy jak ja nie byli dotąd skłonni pochylać się nad reportażami. Czasem takie zetknięcie ze słowem może dać znacznie więcej niż setki wiadomości, przeczytanych gazet czy pozycji beletrystycznych.
Warto.



Jako uzupełnienie lektury polecam filmiki z opisywanego miejsca, świetnie oddające klimat tego, co pozostało:











piątek, 1 stycznia 2016

Co przyniósł 2015?



Choć w Nowy Rok wchodzę znów nieco zmęczona, przygaszona i zestresowana - w porównaniu do poprzedniego jest ogromny progres, bo mimo pewnych niedogodności, jestem dużo spokojniejsza. 

Wydarzenia złe zrównoważone zostały z dobrymi, a głównym sprawcą niepowodzeń i niezadowoleń stał się niepoprawny umysł, projektujący historie niemające racji bytu, jednak niestety niebywale źle wpływające na komfort życia i odbijające się na zdrowiu. Jestem doskonałym przykładem na to, jak niepoukładanie w głowie i nieprzepracowanie pewnych kwestii przekłada się na cały organizm i codzienne funkcjonowanie.

Zmiany w życiu rodzinnym, zmiany w zawodowym, zmiany w naukowym. 
Nowa praca, nowe studia, nowa sytuacja domowa, do której wciąż się przyzwyczajamy. 

A przy tym fantastyczni nowo poznani ludzie i świetne wyjazdy - jest do czego wracać. 


2015 przyniósł mimo wszystko wiele dobrego, zapowiadając jednocześnie wspaniały 2016 - pozostaje zmienić myślenie i w grudniu będzie można optymistycznie zakończyć jeden z lepszych roczników. A o tym, że było lepiej świadczy chociażby zwiększona liczba przeczytanych książek - 

195. Wśród nich, tradycyjnie, bardzo różne gatunki, z dominantą powieści obyczajowych. 
Nie ukończyłam żadnego wyzwania - chyba wciąż brakuje mi motywacji, poza tym dobór lektur często dyktowany jest nastrojem, a nie zobowiązaniami. Wielokrotnie w tym roku przelewałam czas przez palce - trwoniłam na głupoty pozwalające choć przez chwilę nie myśleć. Czytanie mimo wszystko momentami było zbyt angażujące.

 A co poza lekturami spotkało mnie w 2015?

Śniadanie z Cecelią Ahern - absolutnie najbardziej obłędne wydarzenie roku!

Inne wydarzenia kulturalne: Art Naif Festiwal, Rodzina Addamsów w Gliwickim Teatrze Muzycznym, recital Michała Bajora.

Obroniony tytuł magistra, rozpoczęcie pracy w księgarni, wyjazdy do Sztokholmu, Niechorza i w Tatry. Tyle z rzeczy ważniejszych:)
Na bieżące relacje zapraszam na Instagram - tutaj. 



Kochani, życzę Wam spokojnego, zdrowszego, pomyślnego 2016 roku - wypełnionego miłością, radością, a przy okazji także i dobrą lekturą. Wiele pokoju!



Dar morza – Diane Chamberlain


Historię spisaną przez Diane Chamberlain otwiera dramatyczne wydarzenie z przeszłości – oto jedenastoletnia Daria, podczas spaceru po plaży, znajduje porzucone niemowlę – całe we krwi i ledwo żywe.

Dziewczynka, ratując życie maleństwu, staje się lokalną bohaterką, o której mówić się będzie jeszcze przez lata. Tym bardziej, że znalezione dziecko na stałe zamieszkuje z  jej rodziną, stając się jej częścią.

Znaleziona na plaży dziewczyna – Shelly – po latach postanawia dowiedzieć się kim jest jej biologiczna matka i co skłoniło ją do tego, by ją porzucić. W  odnalezieniu jej pomóc ma jej producent telewizyjny – Rory Taylor – były mieszkaniec miasteczka. On to trudni się programami, w których widzowie opowiadają historie swojego życia – im bardziej kontrowersyjne, tym lepiej. Opowieść Shelly wydaje się rewelacyjnym materiałem na kolejny odcinek, mimo że wiele osób ma wątpliwości co do tego czy odgrzebywanie tej historii, jest aby na pewno dobrym posunięciem. Najbliżsi martwią się o to jak prawdę zniesie Shelly, a także jak z sytuacją poradzi sobie jej biologiczna matka, której tożsamości nigdy nie poznali, ale którą podejrzewali.

Cała powieść nakreślona została wokół wątku poszukiwań i dociekań głównych bohaterów nad tożsamością i motywacją matki porzuconej dziewczynki. Na scenie oprócz rodziny Shelly pojawia się także młoda kobieta, podejrzewająca, że poszukująca matki dziewczyna to jej córka i próbująca wkupić się w  łaski Rory’ego, by ten przekazywał jej jak najwięcej informacji na jej temat.

Ten jednak nie wie o jej motywach i z łatwością przechodzi od zwykłej znajomości do zaangażowania emocjonalnego, nie dostrzegając przy tym, że zamiary miłosne ma wobec niego ktoś zupełnie inny – będący zawsze blisko, a jednak niezauważany.

Chamberlain po raz kolejny potwierdziła swoją sprawność pisarską – jej powieści można czytać w ciemno, mając gwarancję frapującej lektury i dobrze zainwestowanego czasu. Autorka pisze książki obyczajowe na naprawdę wysokim poziomie i – w  mojej opinii – już dawno prześcignęła Jodi Picoult, dla wielu od lat piastującą tron powieści obyczajowych.

Jeśli jeszcze nie znacie jej książek – koniecznie nadróbcie. Jeśli zaś znacie, jestem przekonana, że i bez mojej zachęty sięgniecie po nią przy najbliższej okazji.

Inne książki Chamberlain na blogu: