Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pożegnanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pożegnanie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 maja 2015

Ostatnie pięć dni – Julie Lawson Timmer



Ostatnie trzy lata nauczyły mnie, że nigdy nie można być pewnym przyszłości. Swojej, swoich bliskich.  Nieważne czy jest się młodym, czy starym, czy ma się dzieci na wychowaniu, marzenia do zrealizowania, czy może nie.

Los okrutnie drwi z naszych planów, kładąc na nasze ramiona ciężar – zdawałoby się – nie do udźwignięcia. Nagłe odejścia, niespodziewane choroby, rodzinne dramaty. O tym jak niepewne jest jutro przekonała się także bohaterka powieści Ostatnie pięć dni Julie Lawson Timmer, wpisującej się w  cykl Kobiety to czytają!


Mara właśnie dowiaduje się, że cierpi na nieuleczalną chorobę Huntingtona. Przypadłość ta, nie dość, że nie pozwala w  żaden sposób się powstrzymać, to jeszcze kompletnie komplikuje życie: zmienia charakter, ogranicza swobodę ruchów, powoduje niekontrolowane zachowania, z  których cierpiący nierzadko nie zdaje sobie w  ogóle sprawy. Opoką dla Mary jest Tom – kochający mąż, pragnący trwać przy niej bez względu na okoliczności i opiekować się ich adoptowaną córeczką Laks. Kobieta wiedząc jak przebiega choroba, przy pojawieniu się pierwszych objawów sugerujących, że zaczęła ona przechodzić do następnej fazy, postanawia dać sobie ostatnie pięć dni życia, po czym odejść zanim nie będzie już zdolna samodzielnie podjąć takiej decyzji.

Sygnałem do podjęcia ostatecznych działań były dla niej wydarzenia dnia, w którym zamiast pakować akta to teczki i wybierać się do kancelarii, musiała założyć pieluchomajtki, by nigdy już publicznie nie przeżyć wstydu związanego z  czynnościami fizjologicznymi, które jej mózg przestał kontrolować. Ostatecznym ciosem było jednak życzenie Laks, by mama już więcej nie przychodziła po nią do szkoły i nie robiła jej wstydu, bowiem wszystkie dzieci, nie wiedząc, że jest chora, ciągle się z  niej śmieją.

Śmierć Mary w  jej opinii ma być ulgą dla jej najbliższych – kobieta nie wyobraża sobie, by jej rodzina musiała oglądać ją na wózku, niezdolną do jakichkolwiek reakcji oraz by była przez nią ograniczona.

Przeciwwagą dla historii Mary jest opowieść o życiu  Scotta, mężczyzny, który właśnie – po roku opieki nad ośmioletnim chłopcem z  trudnego środowiska, którego pokochał jak własnego syna – musi oddać go biologicznej matce, właśnie kończącej odsiadkę. Przywiązanie do Młodego Człowieka jest jednak tak wielkie, że mężczyzna nie potrafi się z  nim pogodzić. Ma pięć ostatnich dni, by jak najlepiej je wykorzystać. 

Pożegnanie jest trudne i gorzkie, tym bardziej, że po latach starań o dziecko Scottowi i jego żonie w  końcu się udało – oczekują własnego maleństwa, a opieka nad Curtisem była dla nich próbą generalną.


Bohaterowie spotykają się wirtualnie – na forum poświęconym nietradycyjnemu rodzicielstwu – gdzie wiele godzin spędzają na rozmowach o swoich doświadczeniach, dzielą się trudami, są dla siebie wsparciem i, co ważne, nie oceniają się wzajemnie.

Ich historie – choć tak różne od siebie – wiele łączy. Patronuje im miłość do bliskich, która popycha bohaterów do zachowań i decyzji, których bez niej nie byliby zdolni podjąć.
Głęboko poruszająca opowieść, ucząca wrażliwości, każąca doceniać życie i nie oceniać innych, bez znajomości ich konkretnego przypadku, motywacji, pragnień. Jej dodatkowym walorem jest przybliżenie problematyki choroby Huntingtona, której świadomości dotąd nie miałam.

Pokazuje, że ludzkie wybory nie zawsze są czarno-białe, a często poprzedzone wielką walką wewnętrzną. Wskazuje także na to, czym jest prawdziwa siła, jak wiele jej trzeba, by mocować się z życiem i nie popaść w  zwątpienie.
Dodatkowo podejmuje także trudny temat miłości rodziców biologicznych i adopcyjnych. Mocna lektura, która na długo pozostanie w  Waszej pamięci.


Inne książki z serii Kobiety To Czytają!
Sekret mojego męża / Dobry ojciec / Wracajmy do domu / Nie odchodź 



czwartek, 18 grudnia 2014

Time to say goodbye...:)

Część I ga - najbardziej chętni do pracy i realizacji wszystkich moich szalonych pomysłów ludzie jakich znam:)
I jacy radośni!

Ufff! Cztery miesiące cudownej pracy za mną - premiera jako nauczyciela, mam nadzieję, zdana.
Było wspaniale, choć nierzadko wymagająco. Wiele razy zastanawiałam się czy to co robię w ogóle ma sens i do kogokolwiek dociera, ale po dzisiejszym dniu wiem, że było warto - i jest mi bardzo, bardzo smutno, że ta przygoda (bo to była niezwykła przygoda!) dobiegła właśnie końca, ale jednocześnie jestem ogromnie wdzięczna za to, że w ogóle było mi dane ją przeżyć.
Od zawsze marzyłam, by uczyć, od jakiegoś czasu, by uczyć w tej szkole i ostatnie kilka miesięcy były spełnieniem tych właśnie marzeń i utwierdzeniem w przekonaniu, że moje studia to nie był błąd, bo poprowadziły mnie w doskonałe miejsce do fantastycznych młodych, zaangażowanych ludzi:) Poświęciłam wiele czasu i serca na przygotowanie lekcji, na ludzkie, ale rzetelne sprawdzanie wiedzy i umiejętności, wiele się uśmiałam, mam wrażenie, że moje życie stało się pełniejsze, z misją:) Czułam się naprawdę spełniona. I wiem, że to bardzo górnolotnie brzmi - ale tak właśnie czuję.
I dziś, gdy ten czas dobiegł już końca, przyszedł moment trudnych pożegnań z klasami, z którymi, jako że (miałam je tylko dwie) bardzo się zżyłam i którym mogłam poświęcić bardzo dużo czasu i uwagi - łez, przytulań, zdjęć, wymiany ciepłych słów nie było końca: szalenie to motywujące.
Wiem, że coś się skończyło i coś się na nowo zacznie - powrót do niespiesznych lektur, wieczorów z książką zamiast toną sprawdzianów i cudownych (naprawdę!) prac, ale tak sobie siedzę i myślę: co ja właściwie będę bez moich gimnazjalistów robiła?:) Póki co zapowiada się na niezłą tęsknotę;)
A dlaczego to piszę, po co ta prywata na blogu? Bo głęboko wierzę i mam wielką nadzieję, że chociaż część uczniów (o niektórych wiem, inni jeszcze się nie  ujawnili:P) udało mi się przekonać, że naprawdę warto czytać, że nic nie zastąpi wieczoru z lekturą, a pisanie o tym co przeżyło się podczas pisania, może być doskonałą drogą do samopoznania. I taką funkcję ma dla mnie w dużej mierze ten blog.
Nie ukrywam,że cudownie słucha się, że ktoś polubił dzięki mnie polski albo wreszcie zobaczył, że on nie musi być ani nudny, ani trudny, że książki są fajne, że czytanie ma sens, że uczy wykorzystywania swoich mocnych stron - to były cudne chwile, które na długo we mnie zostaną:)
I same te słowa z ust uczniów - one wystarczyłyby mi zupełnie.
Ale żebym na 100% nie uroniła z nich ani kawalątka, zostały przelane na papier i poparte małym prezentem od każdej z klas. No jestem wzruszona. I chciałam się tym z Wami podzielić:)


Mało mieliśmy czasu, żeby się poznać, ale w kwestii upodobań
chyba można ze mnie czytać jak z otwartej księgi:))