czwartek, 26 lutego 2015

O tym jak chciałam wydać 300 zł na książkę (Love, Rosie, Na końcu tęczy – Cecelia Ahern).


Tytuł: Love, Rosie (Na końcu tęczy)
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Akurat
ISBN: 9788377587461
Ilość stron: 512
Cena: 39,99 zł


Historia moja i Love, Rosie jest burzliwa.  Książka ta, rok temu funkcjonująca jeszcze jedynie pod tytułem Na końcu tęczy, była kilka lat temu nie do zdobycia. Użytkownicy Allegro proponowali za nią niebotyczne sumy rzędu 300 zł. Po latach poszukiwań książki – jedynej brakującej mi do kolekcji Ahern – byłam w  stanie zaoszczędzić te pieniądze i je wydać. Powieść ta urosła już w  moich oczach do rangi legendy i nie mogło być mowy o tym, że nie zdobędę jej wszelkimi możliwymi sposobami. Gdy już pełną kwotę miałam prawie odłożoną, coś skierowało mnie do nieistniejącego już antykwariatu Miś w  Katowicach. Gdy tam weszłam, wśród masy książek, pierwszy w  oczy rzucił mi się niepozorny, czerwony grzbiet. Niemalże do niego podbiegłam i tak oto moim oczom ukazało się niebywale zadbane wydanie Na końcu tęczy za 15 zł. 15 zł gdy ja chciałam wydać za nią ponad 300! Podeszłam do kasy, bez wahania wyciągnęłam odliczoną kwotę i tu kolejne zaskoczenie – cena była jeszcze niższa niż na okładce, bo antykwariat przeznaczono właśnie do likwidacji. Moje marzenie kosztowało 10 zł. Byłam wniebowzięta!

Kilka miesięcy później książkę wznowiono w  wydaniu pocket, a teraz na rynek trafiła ona pod nowym tytułem, z  nową szatą graficzną, wywołując masę wspomnień.

Nie piszę o tym wszystkim bez przyczyny. Ahern to pisarka, którą wręcz bałwochwalczo czczę. Każdą jej książkę czytam z namaszczeniem i oczekuję jej jak kania deszczu. Po moich przygodach ze zdobyciem Na końcu tęczy mogłoby się wydawać, że posiadłam skarb. I to, ze zdobyłam ją za 10 zł było dla mnie ratunkiem – nie wiem bowiem czy ze względu na związane z  trudnościami ze zdobyciem jej oczekiwania były za wysokie, czy po prostu książka ta nie należy do najlepszych w  dorobku Ahern – po pierwszej lekturze czekał mnie spory zawód. To nie tak, że uznałam ją za słabszą niż poprzednie – ona mi się po prostu nie podobała. Była kiepska. Słaba. Mierna. Niewarta 300 zł, które byłam skłonna na nią wydać.

Byłam zła, że legenda w zderzeniu z  rzeczywistością nie była już tak godna uwagi.
Zapytacie po co w  takim razie czytałam ją drugi raz, po co mi wznowienie?
Dla konfrontacji. Czas łagodzi wszystko, a od czasu mojej pierwszej lektury trzy lata temu, powieść wciąż zbierała pozytywne recenzje. Postanowiłam więc zmierzyć się z  nią raz jeszcze i sprawdzić czy mój nienajlepszy odbiór był spowodowany czymś innym niż słaba proza.

I oto efekty.
Rosie i Alex to para nierozłączna od wczesnego dzieciństwa. Dzielili ze sobą sekrety, spędzali wspólnie wiele chwil. Do czasu, gdy rodzice Alexa zdecydowali się na przenosiny z  Irlandii do Ameryki. Rozstanie było dla dwójki przyjaciół bardzo bolesne, niestety nie byli zdolni mu zapobiec: ich przyjaźń mogłaby się w  ten sposób zakończyć, podobnie jak pewnie zakończyła się relacja wielu ludzi. Młodzi jednak nie ustają w podtrzymywaniu relacji, wymieniając między sobą korespondencję, w której wciąż byli sobą – żartobliwi, uśmiechnięci, życzliwi wobec siebie nawzajem, ale także szczerze, przez co nie unikali tego, co smutne – zmęczenia pracą, kolejnymi fatalnymi związkami.
I to właśnie formę korespondencji przybiera ta opowieść – wymienianych listów, krótkich wiadomości, obfitujących w  denerwujące mnie, nazistkę językową, aczkolwiek poniekąd urocze błędy ortograficzne.  
W  istocie to opowieść o rozłące i o tym, że wcale nie musi ona oznaczać końca cennych relacji.
Jak mi się czytało? Tym razem lepiej, choć wciąż irytowało mnie to, że tak trudno było się Alexowi i Rosie przyznać przed sobą do własnych uczuć i dopiero w  takiej prawdzie budować życie, a nie wciąż gonić i gonić za białym króliczkiem.

Polecam, choć ci którzy szukają tu typowej dla Ahern magii – nie znajdą jej. Nie ma wydarzeń z  pogranicza fantastyki, jest czyste życie. I pewnie właśnie to spowodowało mój ostudzony zapał.

Nadal, pomimo upływu czasu, uważam, że nie jest to najlepsza powieść w  dorobku Ahern, ale w  tym sądzie jestem chyba osamotniona:)
Polecam zatem lekturę i zachęcam do polemiki:)



29 komentarzy:

  1. Dobrze, że nie wydałaś na nią jednak tych 300zł, bo przypuszczam, że bardzo żałowałabyś tego zakupu :) Osobiście lubię Ahern, ale "Love, Rosie" kompletnie nie przypadła mi do gustu i nie rozumiem jej fenomenu, fali zachwytów wokół niej. Cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz, jak przypuszczam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żałowałabym okrutnie! Choć kto mnie tam wie, może traktowałabym ją święty Graal, bezcenny nabytek kolekcjonerski:D
      Ja też nie rozumiem, ale każdy ma inny gust - wolę inne ksiązki Ahern i już;)

      Usuń
  2. Z przyjemnością stwierdzam, że brałam udział w tamtym dniu (Wacław też :D) i nie wiem, czy dlatego, że zdobyłaś to złote jajo z taką nieoczekiwaną łatwością czy może właśnie przez to, że ciągle o tej książce z Twoich ust słyszałam i w końcu w moich oczach też urosła do rangi legendy, wiem jednak, że byłam oczarowana lekturą, a ostatnio obejrzany film ze słodziutką jak wata cukrowa Lily Collins wydał mi się w odbiorze przyjemny. Masz rację, brak elementów fantastyki, ale ta historia to magia tak czy siak! Zaklęcia rzucał złośliwy los ;-)
    Mimo to, cieszę się, że za pozostałe 290 zł kupiłaś wór innych książek :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahh Wacław;PP "Co tam Pani ma, pewnie jakiś romans,hmm?" Kocham go;)
      Ja chyba jestem jedyną osobą na świecie, której ta książka nie podeszła, muszę z tym żyć;) :PP Haha, no tak - 300 zł i tak poszło, ale w innym centrum rozrzutności oddane;P

      Usuń
  3. W życiu bym nie wydała tyle na książkę. Zwłaszcza Ahern, która jednak pisze nierównomiernie. Jednak doskonale Cię rozumiem. Jeżeli ma się ulubionego autora czy autorkę to w ciemno kupuje się wszystkie książki, a jak jakaś jest trudna do zdobycia, chęć posiadania jest jeszcze większa. Natykam się wciąż i wciąż na pozytywne recenzje tej powieści, ale mnie od niej odrzuca. Oczywiście, forma jest bardzo ciekawa i ze względu na nią warto zwrócić uwagę, ale już sama fabuła mnie nie intryguje. Łatwo przewidzieć zakończenie i nawet przebieg wydarzeń bez znajomości książki. A nie tego oczekuję po Ahern.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam to same wrażenie, No cóż, to książka, która wciąż pozostaje dla mnie rozczarowaniem.

      Usuń
  4. No to tak w ogóle to jest chamstwo, żeby książkę sprzedawać pod nowym tytułem. Książki Lee Childa też "dla zmyły" mają różne tytuły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację! Ja wiem, że film, że premiera, że marketing, ale ludzie - przecież wystarczyłaby jakaś widoczna informacja i człowiek, by tak nie histeryzował i pieniędzy w błoto nie raz nie wydawał.

      Usuń
  5. Nie wiem, czy na jakąkolwiek książkę wydałabym takie pieniądze. To się nazywa miłośniczka książek :) Lubię w Ahern tę magię, szkoda że tu jej zabrakło. Kiedyś pewnie przeczytam, ale aż tak się nie śpieszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się nazywa rozpacz:P
      Gdybym wiedziała, że ta książka ma takie rozwiązania też bym się pewnie nie spieszyła;)

      Usuń
  6. Oh, dobrze, że tyle nie wydałaś! Ja ją kupiłam już dawno temu w jakiejś promocji i czeka na moje zainteresowanie... Muszę w końcu przeczytać i ocenić, ale zazwyczaj ma średnie recenzje, więc mam wiele wątpliwości..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę ma średnie recenzje? Ja co gdzieś trafię, to baardzo pozytywne:)

      Usuń
  7. Ja w powieściach Ahern szukam właśnie te magii i niezwykłości i należę to grona zawiedzionych tą właśnie książką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie tej magii zabrakło, jakby to była zupełnie inna pisarka..
      Ponosimy konsekwencje przyzwyczajenia się do pewnych cech typowych:P

      Usuń
  8. O matko, nigdy bym nie dała 300 zł za książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie miała kontaktu z innymi utworami autorki, ale - czy może raczej więc? - "Love, Rosie" mi się spodobało i zachęciło do rozglądania za innymi książkami jej pióra :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Niestety marketing czasem jest aż nazbyt skuteczny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmieszniejsze jest to, że w moim przypadku marketing nie był konieczny:P

      Usuń
  11. Autorka mnie mocno ciekawi, ale już wiem, że przygody z nią raczej nie zacznę od "Love, Rosie". Współlokatorka ma w biblioteczce "P.S. Kocham Cię", więc podejrzewam, że raczej po ten tytuł sięgnę najpierw. Wyobrażam sobie, że to było niemiłe rozczarowanie, gdy tytuł zupełnie nie sprostał oczekiwaniom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również zaczęłam od PS, ale wiem, że ma ona różne opinie - ja trafiłam na nią w dobrym czasie, tj. przeżywałam podobne stany psychiczne jak bohaterka, więc doskonale rozumiałam jej tok myslenia i miałam wrażenie czytania o sobie, stąd też mocno książkę przeżyłam. Bardzo jestem ciekawa jak Ci się spodoba!:)

      Usuń
  12. nie oszukujmy się to nie jest PS , książka mnie zawiodła natomiast film fajny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam te same odczucia;) A czytałaś inne Ahern??

      Usuń
    2. tak jakoś nie po drodze mi było ale jak przejdę przez stosik , który nam nie czeka teraz to może potem zajrzę do niej ;)

      Usuń
  13. Kiedyś czytałam tę książkę i również nie powaliła mnie na kolana. Muszę jednak przyznać, że ogromnie mnie ona wciągnęła i nie mogłam się oderwać od lektury. To chyba cecha wszystkich książek Ahern, choć ja czytałam tylko dwie (jeszcze P.S. Kocham Cię). Co do ceny to nie wiem skąd aż taka popularność tej pozycji, ale wydanie na nią 300 zł to byłaby przesada.

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
    http://niezbednikdomowy.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wciągliwość" to faktycznie jedna z cech prozy Ahern, nawet gdy jest kiepsko:)
      Popularność stąd, ze to co niedostępne budzi pragnienia - podobnie jak teraz ma to miejsce z książeczkami J.K. Rowling (Baśnie Barda Beedle'a, Quiditch przez wieki) - ja kupiłam je za 1.50 w Tesco, a inni wydają na nią koło 300-600 złotych.

      Usuń
  14. Specjalnie weszłam tutaj, żeby przeczytać Twoją recenzję tej książki. Jestem zszokowana, że w pewnym momencie była tyle warta... A w sumie nie była ;) Dobrze wiedzieć, że nie jestem sama z tą swoją oceną. Pozdrawiam Cię ;)

    Insane z http://przy-goracej-herbacie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. Dla mnie również ta świadomość jest krzepiąca;)

    OdpowiedzUsuń