wtorek, 30 czerwca 2015

Pochłaniacz – Katarzyna Bonda




Do Polski po siedmiu latach pracy w  Wielkiej Brytanii w  Instytucie Psychologii Śledczej w Huddersfield do polski wraca utalentowana profilerka Sasza Załuska. Mimo podjętej przed laty decyzji o odejściu z  policji, powrót do kraju na powrót angażuje ją w śledztwo sięgające korzeniami początku lat dziewięćdziesiątych. Sprawa jest trudna i delikatna, bowiem związana z  jedną z  najprężniej działających wówczas trójmiejskich mafii, posiadającą wpływy niemalże wszędzie. Załuska musi podjąć się zbadania tropów współczesnej zbrodni, które bezustannie odsyłać ją będą do przeszłości i popełnionego wówczas morderstwa.

Kwestia niełatwa, bowiem pracy nie będą ułatwiać ani skorumpowani policjanci, ani świadkowie lękający się o własne życie. Puste ślady mnożą się i zaskakują, zmuszając nie tylko profilerkę, ale także podejrzanych do podejmowania decyzji niełatwych i wyznań nieoczekiwanych.

Gdy w  Igle zostaje znalezione ciało martwego mężczyzny i żyjąca jeszcze, choć w  ciężkim stanie, kobieta wskazująca na mordercę, wydaje się, że dochodzenie nie będzie należało do skomplikowanych. Okazuje się jednak, że tam gdzie w  sprawę zaangażowana jest mafia, a jedynym dowodem jest zwodnicza pamięć ofiary, nie może być mowy o prostocie.

Mam wielki szacunek do rzemieślniczej pracy wykonanej przez Bondę, uwypuklającej jej niezwykły szacunek do czytelnika. Fakty opisane są szczegółowo, tło zarysowane na tyle detalicznie na ile jest to możliwe, by nie zatracić głównej linii narracyjnej i nie przekroczyć delikatnej granicy przegadania, bohaterowie mają swoje historie i bogate życiorysy, a główna historia jest tak wielowątkowa i spójna, że autorce można jedynie gratulować samodyscypliny, wysiłku włożonego w  uporządkowanie opowieści i talentu do snucia narracji długiej, aczkolwiek wcale nie nużącej. 

Nie jest to może kryminał, który porywa i – sic! – pochłania bez reszty, ale na pewno książka warta spędzonych z nią godzin, przemyślana i niezwykle  spójna,  w której widać ogrom pracy włożonej przez autorkę, by zadowolić wymagającego i niegłupiego czytelnika. Wprowadzenie do gatunku postaci profilera znacząco wpływającego na losy śledztwa, a na dodatek będącego niezwykle utalentowaną i samodzielną kobietą, a więc zabieg stanowiący przekorne przekreślenie niemej tradycji powieści kryminalnych, w  których główną postacią był dotąd mężczyzna, a silne kobiety jedynie mniej lub bardziej skutecznie próbowały wyłaniać się z tłumu, było posunięciem bardzo dobrym.


Bondę polecam, ciekawa kolejnego tomu – grubszego, a więc – mam nadzieję – jeszcze lepiej osadzonego i merytorycznego. 

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Sklep w Paryżu – Maxim Huerta




Przed Wami kolejna opowieść delikatnie splatająca przeszłość z  teraźniejszością, ukazująca, że to przedmioty wybierają nas i że nasza ścieżka życia została zaplanowana tak zmyślnie, by posłużyć mogła za fabułę najbardziej wzruszającego i niewiarygodnego filmu.

Teresa to kobieta, która w wolnych chwilach oddaje się pasji malowania. Zarówno ona, jak i jej prowadzący kurs zauważają jednak, że w życiu bohaterki brakuje kolorów – poddała się ona smutkowi, zgorzknieniu, przestała cieszyć się tym, czym obdarowywał ją los. Wszystko odmienia się w  dniu, gdy jej kroki kierują ją do sklepu ze starociami, w  którym niczym magnes przyciągał ją stary szyld, należący wcześniej do Alice Humbert. Kobieta kupując go, kupiła nowe życie: przeniosła się bowiem do Paryża, gdzie po trudach madryckiego wegetowania postanowiła osiąść i otworzyć sklep. Jak się okazało jej wybór padł na miejsce należące wcześniej do tej samej Alice, która sprowadziła ją w  to miejsce: podopiecznej Coco Chanel, rozpoczynającej jako modelka słynnych paryskich malarzy, rozkochującej w sobie mężczyzn ówczesnej Francji. Zaintrygowana postacią, której fotografie odnalazła w piwnicy swojego sklepu, bohaterka postanawia podążyć jej śladem, przenosząc się – wraz z  czytelnikami – do Paryża lat 20. XX wieku. Z  ubóstwa, do bogactwa, z  prostoty do luksusu, z  nic nieznaczących znajomości do relacji z cesarzową mody. Jazz, blichtr, bohema, namiętność.

Co sprawiło, że losy dwu tak różnych bohaterek zostały splecione? Zdradzę, że wcale nie przypadek…:)

To książka, której bohaterowie z  miejsca zyskują sympatię odbiorców: sami pragniemy przecież historii, w  której niesieni odwagą przeniesiemy się do wielkiego miasta (odległej wsi) i tam odnajdziemy utraconą dawno siebie i całkowicie odmienimy swoje życie: będziemy żyły w  zgodzie z  własnymi pragnieniami, poznamy miłość swojego życia, wzbogacimy się i będziemy czerpać pełnymi garściami z  obfitej codzienności.

Paryż pozostaje w niej tłem – lekka mgiełka francuskiego klimatu, wplecenie w fabułę postaci Coco Chanel, wejście do jej salonu na jedno z  przyjęć, to jedynie dodatki subtelnie podkreślające koloryt opowieści.

Przyjemna, lekka, odprężająca, dobra do popołudniowej herbaty i makaroników, pozwalająca na chwilę zatopienia się w marzeniach.




niedziela, 28 czerwca 2015

Masza i Niedźwiedź. Nie budzić do wiosny



Urokliwa, krótka historia dwójki przyjaciół – Maszy i Niedźwiedzia.

Kiedy to kończy się jesień, wszystkie zwierzęta planują swój zimowy sen. Także niedźwiedź, który robi to z  wielką pieczołowitością – dokładnie chowa wszystko w domu, doskonale go zabezpieczając przed intruzami, w  tym Maszą, która nigdy nie przestaje go odwiedzać – nawet gdy ten musi w końcu położyć się spać.

W  pierwszej kolejności zawiesza przed domem tabliczkę informującą, ze nie chce być budzony przed wiosną, barykaduje wejście do domu. Nic jednak nie jest w  stanie powstrzymać małej dziewczynki, która chce się pobawić z  przyjacielem – bez trudu wchodzi ona do chatki, którą następnie niemalże demoluje – uwalniając pszczoły, skacząc gdzie popadnie, wykradając zapasy.

A gdy już w  końcu niedźwiedź zwraca na nią należytą uwagę i przygotowuje jej posiłek, dziewczynka...No właśnie;)

Przeczytajcie tę zabawną i rzeczywiście uroczą opowiastkę o niezwykłej przyjaźni Maszy i Niedźwiedzia. Na jeden wieczór, na historię do poczytania do poduszki – w  sam raz nie tylko na zimowy sen, ale nawet na ten krótszy, letni. To taka propozycja na dobrą-nockę :)


sobota, 27 czerwca 2015

Konrad Gaca. Moje odchudzanie




Wielu z  nas, prędzej czy później, decyduje się na kurację odchudzającą. Metody są różne, dietetyków wiele, trenerów personalnych również coraz więcej.
Jedni wolą ćwiczyć, inni zmienić nawyki żywieniowe, ci najrozsądniejsi decydują się na połączenie obu metod.



Od dłuższego czasu w mediach krąży nazwisko Konrada Gacy – mądrego przewodnika po świecie odchudzania – dzięki któremu zbędnych kilogramów pozbyła się między innymi Ivona Pavlovic znana z Tańca z Gwiazdami czy też Mariusz Pudzianowski. Gaca odchudził dotąd łącznie ponad 20 tysięcy osób, które łącznie straciły 250 ton. Musicie przyznać, że to spektakularny wynik.
Książka Moje odchudzanie to praktyczny przewodnik po świecie ćwiczeń, żywienia i motywacji mający ułatwić przebrnięcie przez tę dla wielu niełatwą drogę do wymarzonej sylwetki i kondycji.

Gaca obiecuje, że zaufanie mu sprawi, że nawet jeśli mamy na swym koncie kilkadziesiąt prób odchudzenia się, teraz nasze plany w  końcu się ziszczą. Jako motywację prezentuje historie ludzi, którym się udało, podkreślając je zdjęciami z okresu sprzed diety i po niej – efekty są naprawdę piorunujące i przekonujące.

Publikacja ta składa się z  wielu komponentów. Składają się na nią ogólne informacje dotyczące otyłości, powiązanie ich z chorobami, które mogą być jej następstwem, opiniami lekarzy na temat systemu stosowanemu przez Gacę. Ponadto autor poświęca bardzo wiele miejsca motywacji i zaprogramowaniu czytelnika na sukces. Dopiero później przechodzi do żywienia, treningów i suplementacji. Publikacja zawiera gros domowych ćwiczeń, które możemy bezpiecznie wykonywać, w  zależności od stopnia treningowego, na którym się znajdziemy.
Gaca rozlicza się także z  mitami dotyczącymi odchudzania takimi jak korzyści płynące z  jedzenia owoców na kolację, treningi wykonywane na czczo, głodówki jako skuteczne metody odchudzające, liczenie kalorii czy zalety oraz wady suplementów.

Proponuje także kilka przepisów, wieńcząc swoją książkę wywiadem jakim przeprowadzono z nim na temat pracy, którą wykonuje.

W  mojej opinii to książka kompleksowa podchodząca do tematu odchudzania, z  której każdy zainteresowany zaczerpnie wiele wiedzy, motywacji, doświadczenia i pomysłów.
Jeśli zatem wstydzisz się tego lata odsłonić nogi czy pokazać brzuszek – koniecznie zacznij dietę już dziś – dzięki Twojemu samozaparciu efekty będą widoczne prędzej niż Ci się wydaje.



piątek, 26 czerwca 2015

Przygody Tintina. Afera Lakmusa – Herge


Tintina znam z filmu, który opiewa jego przygody, a którego nawet nie widziałam. Z  komiksami jestem na bakier. Jak to się zatem stało, że sięgnęłam po publikację łączącą w sobie wszystko, czego dotąd nie znałam? Lubię nowości i nowe spojrzenie na to, z czym dotąd nie tyle nie chciałam się zapoznać, ile nie miałam okazji.

Afera Lakmusa zwróciła moją uwagę, bo zapowiadała intrygę na miarę dobrego kryminału, co skutecznie przełamało mój opór.

Kapitan i Tintin stają w obliczu przedziwnego zjawiska. Oto w  Księżymłynie, na skutek koincydencji – podczas burzy, dochodzi do dziwnych wydarzeń – pękają szyby, roztrzaskują się kieliszki, mleczarz traci swój dorobek, bo wszystkie butelki niszczą się na jego oczach. Bohaterowie sądzą, że padli ofiarą dziwnego zamachu. Szybko jednak okazuje się, że sprawa wiąże się z czymś o wiele bardziej niebezpiecznym – oto Lakmus zdołał stworzyć urządzenie pożądane w czasie II wojny światowej, mające zmienić oblicze walk zbrojnych – na odległość miało mieć ono zdolność niszczenia czołgów bez konieczności bezpośredniej interwencji. Nie dziwi zatem, że każdy kraj chce mieć dostęp do planów maszyny, które pragnie zdobyć za wszelką cenę. Jak z tą sytuacją poradzą sobie bohaterowie? Czy Lakmusowi uda się ochronić dostęp do planów maszyny, które tak skrzętnie ukrywa? Jaki wpływ na bieg historii będzie miał jego wynalazek?

Gwarantuję, że emocji i zwrotów akcji nie zabraknie.


Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona swoim odbiorem publikacji i z prawdziwą przyjemnością rozpocznę nadrabianie komiksowych zaległości – widzę, że wiele mnie ominęło.


Polecam serdecznie – zarówno Wam, jak i młodszym, dla których intrygi i tajemnice to ulubione cechy dobrej lektury. To świetna propozycja, szczególnie, jeśli wciąż nad ilość tekstu przekładacie ilość ilustracji uzupełniających przekaz.

czwartek, 25 czerwca 2015

Koktajle – Katarzyna Błażejewska



Moda na koktajle, to zdecydowanie moja ulubiona z miłościwie nam panujących mód.
A książka Katarzyny Błażejewskiej to moja ukochana, proponująca 10 tygodniowych kuracji.

Dotąd, wszelkie koktajle były u mnie efektem przypadkowego zmieszania – co miałam i wydawało mi się, że będzie do siebie pasowało – miksowałam, blendowałam, przelewałam i rozkoszowałam się smakiem. Raczyłam bliskich mieszankami, o których nawet nie mogliby podejrzewać, że zawierają nietolerowany przez nich składnik. I pili.

Moje działania były jednak czysto chaotyczne, a koktajle miały jedynie stanowić zdrowy podwieczorek. Gdy jednak próbowałam odnaleźć przepisy na napoje o konkretnych właściwościach zdrowotnych, było już znacznie trudniej.
Na pomoc przyszła Błażejewska, której publikacja uświetnia moją półkę już od jakiegoś czasu, a do której opisania zabierałam się powoli, wciąż testując kolejne propozycje.
Autorka uporządkowała swoją książkę w  następujące kategorie: detoks, piękna cera, przyspieszony metabolizm, odporność, bystry umysł, uspokojenie, witalność i regeneracja, zdrowy brzuch, letnie nawilżenie oraz zimowe rozgrzanie.

Każda kategoria zawiera siedem przepisów na koktajle będące komponentami kuracji mającej nieść konkretne efekty zdrowotne. Co stanowi dla mnie ogromny plus książki, każdy tydzień podsumowany jest listą niezbędnych zakupów do zrobienia, by podczas kolejnej kuracji nie musieć sobie zawracać głowy bieganiem po sklepach.  Świetne jest również to, że nawet wymyślne produkty zostaną całkowicie spożytkowane przy wykorzystaniu wszystkich przepisów – dzięki tego nic się nie zmarnuje, a nasz organizm odżyje za sprawą odżywania go jedynie tym, co poprawi jego kondycję, nie zaś chemią i śmieciowym jedzeniem.

Pysznie, zdrowo, kolorowo. Dzięki tej publikacji zjadam nawet to, czego dotąd nie byłabym w stanie przełknąć, bo w  formie zblendowanej, zmiksowanej lub wyciśniętej i skomponowanej z  innymi elementami smakuje wybornie.

Oczywiście nie wszystkie przepisy przypadły mi do gustu – aż takiej sielanki być nie może, bo jako dotychczasowy wróg warzyw muszę powoli przekonywać się do zmiany zwyczajów żywieniowych. Ale jestem na dobrej drodze!


A Wam, jeśli potrzebujecie konkretnej kuracji dla zdrowia lub poprawienia urody – gorąco polecam książkę Błażejewskiej – pięknie wydana, przemyślana, uporządkowana, sprzyjająca dbaniu o siebie.

środa, 24 czerwca 2015

Alfabet ciast – Zofia Różycka




Tak obłędnie wydanej książki kucharskiej chyba jeszcze nie widziałam!

To nie tak, że budzi apetyt, prowadzi do ślinotoku, sprawia, że w  brzuchu burczy niemalże natychmiast od samego patrzenia. To  nic, naprawdę. Ta książka bowiem prawdziwe dzieło sztuki wydawniczej i cukierniczej! Nie sposób oderwać od niej wzroku, nie sposób nie rozkoszować się widokami ciast, na widok których cukier może podskoczyć tak dramatycznie, że organizm nie nadąży za wytwarzaniem endorfin – ta książka po prostu generuje szczęście!

Uporządkowane alfabetycznie przepisy na francuskie ciasto z  figami,  marchewkowe ciasto z  marcepanem i mascarpone, sernik z sezamkami, wegańskie wiśniowe kruche babeczki, imbirowe ciastka z  miodem, eklerki czy agrestowo-śmietankową tartę to jedynie wierzchołek tej cukrowej góry ociekającej pysznością.

Brakuje mi słów, by oddać piękno tego wydania i nietuzinkowość przepisów Zofii Różyckiej.
Ślinka cieknie mi non stop od patrzenia na te wypieki, a żołądek fika koziołki. 


Droga Autorko, Drogie Wydawnictwo: chapeau bas!


A Wy co tu jeszcze robicie? Do księgarni, biegusiem!:)

Poniżej co nieco na zachętę, zaczerpnięte ze strony wydawnictwa.




wtorek, 23 czerwca 2015

Notebook - Tomasz Lipko. Thriller 2.0 z rozszerzoną rzeczywistością. /przedpremierowa.


Notebook, debiut literacki Tomasza Lipko, to pierwszy polski thriller 2.0, wykorzystujący technologię rozszerzonej rzeczywistości.

Wykorzystanie jej akurat w tym gatunku było posunięciem rewelacyjnym – dzięki możliwościom jakie stwarza aplikacja Viuu odbiorca nie tylko mógł czytać o znalezionych przez bohaterkę materiałach i filmach, ale także na bieżąco je oglądać – takie wzbogacenie lektury nie tylko czyni z niej o wiele bardziej przekonującą i wciągająca, ale pozwala także na zupełnie nową formę kontaktu z wykreowaną fikcją literacką. Świetne posunięcie, doskonały wybór materiałów video fenomenalnie łączy się z narracją, pozwalając na całkowite zaangażowanie w lekturę. Zalążek nowoczesnej technologii zastosowanej w  tejże publikacji, to jedynie sygnał tego, o czym opowieść traktuje.

Narrator przenosi nas do roku 2012, kiedy to Polska żyje ostatnimi przygotowaniami do Euro. Całkowite zaangażowanie w wydarzenia sportowe nie pozwala innym – ważniejszym, choć niepozornym – faktom na pełne wybrzmienie. Oto w wypadku drogowym ginie Dagmara Frost – młoda dziennikarka i reporterka, mająca ogromny udział w najważniejszych artykułach ostatnich lat, woląca pozostać anonimową postacią. Do zdarzenia zostaje wezwany prokurator Radosław Bolesta, który po nieudanym przebiegu kariery utknął w Piotrkowie Mazowieckim, gdzie mógł z powodzeniem pracować nad swoim rozczarowaniem życiem zawodowym. Widząc umierającą na jego oczach kobietę, nie podejrzewa jeszcze jak sprawa pozornie podobna wielu innym wpłynie na jego życie. Tragedia wydająca się jedynie przykrym wypadkiem, zaczyna jawić się zupełnie inaczej, gdy ciałem zmarłej bohaterki nie zaczyna interesować się nikt z rodziny oraz znajomych. Jedyną szansą na zdobycie jakiejkolwiek wiedzy o ofierze jest laptop, który ta trzymała na kolanach podczas wypadku. Jego zawartość – jak szybko dowie się Bolesta – jest tak cenna, że nawet ABW nie dopuści do jego odszyfrowania.

Prokurator wraz z  dwójką przyjaciół wplącze się w sprawę, która na dobre zmieni jego nudne jak dotąd życie. Notebook to thriller z  prawdziwego zdarzenia, obnażający mechanizmy władzy, zagrożenia Internetu – jest przełomowy nie tylko ze względu na zastosowaną w nim technologię, ale także przez wzgląd na ujawnienie faktów, które choć skryte pod bezpieczną poszewką literackiej fikcji, rzucają nowe światło na to, co dzieje się w  Polsce i na świecie – handel danymi, inwigilację jakiej się nawet nie spodziewamy, mechanizmy, w  których – na szczęście – bezpośrednio nie musimy uczestniczyć.

To porywająca historia, trzymająca w napięciu do samego końca, w której stawką są nie tylko wielkie pieniądze, ale także bezpieczeństwo narodowe i… uniknięcie kary przez tych, którzy od lat dopuszczają się oszustw na światową skalę.

Czyta się re-we-la-cyj-nie! Jeśli tylko będziecie mieć okazję, koniecznie sięgajcie po tę powieść. Przeniesie Was – dosłownie – w  zupełnie nowy wymiar. Na takie debiuty się czeka.


Premiera już 2 lipca. Zapiszcie tę datę w kalendarzu.



poniedziałek, 22 czerwca 2015

Po schodach do nieba – Betty J. Eadie


Po ostatniej, dość kiepskiej książce o zaświatach  sądziłam, że chwilowo odłożę podobne lektury na półkę.

Na szczęście jednak, wcale tego nie zrobiłam. Sięgnęłam do publikacji Po schodach do nieba Betty J. Eadie i zupełnie przepadłam. Tego było mi trzeba! Nieprawdopodobne jak słowo czytane potrafi nieść ukojenie, uspokojenie i pokrzepiać.

Książka jest zapisem doświadczeń autorki, o której lekarze sądzili, że zmarła. Jej ciało nie reagowało na reanimację, zatem prowadzący ją doktorzy zrezygnowali z dalszych działań ratunkowych W czasie gdy oni bez skutków walczyli o jej życie, ona znajdowała się w miejscu, o jakim nigdy nie śmiała marzyć. Szczęście towarzyszące jej wędrówce było nie do opisania tak bardzo, że autorka na wiele lat zrezygnowała z  opowiedzenia swojej historii światu.

Teraz jednak robi to, niosąc nadzieję, pokój i światło wszędzie tam, gdzie dociera jej poruszająca historia.
Eadie przekonała się, że życie nie kończy się na ziemi, lecz przekracza śmierć, prowadząc nieśmiertelną duszę tam, gdzie przynależy od zawsze. Pokazuje świat, do którego dążymy, którego pragniemy, a którego nigdy nie zaznamy na ziemi na skutek cielesnego ograniczenia. Biologia to tylko część tego, co nas czeka.

Autorka rzuca nowe światło na doświadczenia z pogranicza śmierci: pokazuje dusze istniejące zanim znalazły się w swoich ziemskich powłokach, wskazuje jak wielki mają one wpływ na wybór swojego przyszłego życia i osób, które spotkają – uzasadnia rodzenie się przyjaźni, relacje rodzinne, a także nasze cierpienia, choroby i życiowe doświadczenia mające przysłużyć się duchowemu wzrostowi. I niesie jeden podstawowy przekaz – przekaz miłości, którą musimy się darzyć bez względu na wszystko. Mówi również o wpływie pozytywnego myślenia na energię, która się wokół nas wytwarza, przypomina o radości życia, którą wielu utraciło, prezentuje jak przebiega proces leczenia, podczas którego dusze uzdrawiają ciało. Pokazuje, że śmierć to jedynie przejście do innego stanu, a ziemia to czas edukacji, nic więcej. Prowadzi także przez sąd, który sami nad sobą będziemy czynić i wskazuje efekt kół na wodzie, którego codziennie jesteśmy uczestnikami: to, co daję, jest tym co dostaję. Każdy mały gest zatacza coraz większe koła na wodzie: nieważne czy jest dobry, czy zły.

Jej opowieść, mimo że dotyka tematyki niełatwej, budzącej kontrowersje albo przez wielu ludzi wkładanej między bajki lub traktowanej jako efekt halucynacji towarzyszących wydzielaniu przez organizm człowieka pewnych substancji w  obliczu śmierci, jest piękna i niezwykle prosta – sprawia, że to co niezrozumiałe i nie do ogarnięcia, nagle staje się nieco bardziej oczywiste, logiczne i spójne.
Przede wszystkim jednak Eadie głosząc swoją historię śmierci, uczy jak należy żyć.

Piękna i poruszająca. Jedna z lepszych opowieści o życiu po śmierci, jaką dotąd czytałam. 




niedziela, 21 czerwca 2015

W głowie się nie mieści. "Daj upust emocjom" i "Poznaj smutek".




Jeśli Twoje dziecko nie do końca radzi sobie z emocjami albo chciałbyś, żeby radziło sobie świetnie i miało miejsce, w którym spokojnie będzie mogło dać im upust, nie niszcząc przy tym domowego dobytku – oto publikacje w  sam raz dla Ciebie.

Wydawnictwo Egmont wydało właśnie serię W  głowie się nie mieści mającą za zadanie oswajać emocje – strach, gniew, smutek, radość i odrazę – a także pozwalającą na ich swobodne wyrażanie. W  jej skład wchodzi pięć książeczek podejmujących próbę zapoznania czytelnika z  emocjami. Przede mną leży Poznaj smutek. Oprócz treści, która w sposób skondensowany przedstawia emocję (a właściwie emocja przedstawia się sama – jest nią spersonifikowana niebieska, zapłakana dziewczynka w  okularach opowiadająca o sobie), na publikację składa się zawieszka, którą dziecko może powiesić na drzwiach pokoju w  gorsze dni oraz naklejki, za pomocą których z powodzeniem będzie mogło wyrażać swój nastrój. Część książki przeznaczona jest do zapisania przez czytelnika: ma on wskazać na to, co ko zasmuca, opisać jeden z  niezwykle smutnych dni, namalować morze łez, narysować coś, co odpędzi złe emocje, stworzyć awaryjną listę przyjaciół, do których może się zwrócić w  słabszym momencie.

Wszystkie książeczki z  serii uzupełniają się, dlatego warto od razu sięgnąć po wszystkie, by stworzyć kolekcję specjalną do radzenia sobie z  emocjami.

A na sam koniec koniecznie trzeba zaopatrzyć się w publikację Daj upust emocjom, która zbiera w  sobie wszystkie omówione dotąd stany emocjonalne i pozwala na ich wyrażenie w  jednym miejscu. Książeczka ta przypomina mi modne ostatnio antystresowe kolorowanki, z  tym, że nie ma niwelować stresu, lecz pomagać uporać się z emocjami, z  którymi nie każde dziecko potrafi dawać sobie radę.  Jest miejsce na ugaszenie pożaru gniewu, zamalowanie wzburzenia, przybicie piątki Smutnej, przegonienie chmur przygnębienia, narysowanie kryjówki dla Strachu, stworzenie listy odrażających rzeczy, kolorowanie radości i wiele, wiele innych.

Dziecko będzie kolorować, składać, zginać, gnieść, zamalowywać, deptać, dziurawić, wyrywać – a wszystko po to, by rozładować napięcie emocjonalne w kontrolowany sposób. To świetna sposób na pobudzanie kreatywności i budowanie zdolności do radzenia sobie z własnym przeżywaniem codzienności.
Świetna seria!

sobota, 20 czerwca 2015

After. Ocal mnie – Anna Todd



Ocal mnie to już trzeci tom cyklu After podbijającego serca czytelników na całym świecie. Czytadło, które robi furorę przede wszystkim ze względu na niewymagający język i fabułę, która rzeczywiście wciąga, choć nie chciałoby się do tego przyznawać.

Tom ów skupia się przede wszystkim na wyjeździe głównej bohaterki na staż do Seattle, który to sprowokuję zmianę statusu jej związku na odległościowy. Hadrin nie do końca radzi sobie z  nową sytuacją, dla obojga jest to jednak okazja, by popracować nad relacjami. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt pojawienia się w życiu Tessy ojca, który przed laty porzucił ją i jej matkę, a który teraz stacza się z  powodu uzależnienia alkoholowego i narkotykowego. Dzięki córce i jej chłopakowi ma on szansę odbić się od dna i spróbować odbudować to, co na własne żądanie zburzył. Nie tylko ta relacja będzie jednak odbudowywana - na tom ten składa się bowiem układanie wielu zburzonych i zachwianych związków emocjonalnych - nie tylko rodzinnych.

Zdecydowanie najlepsza z  dotychczasowych części – więcej wydarzeń wyjaśniających przeszłość Tessy i Hadrina, mniej koncentracji na rozbuchanej sferze erotycznej, znacznie lepiej zbudowana linia fabularna – tutaj po prostu się dzieje! Przyjemność płynąca z czytania tej książki podobna jest satysfakcji jaką daje oglądanie amerykańskich seriali – to książkowy tasiemiec, od którego łatwo się uzależnić i trudno oderwać. Ponad 800 stron jest do przeczytania w jeden dzień, a zaangażowanie w  lekturę niemożliwe do opisania  - mam wrażenie, że Todd się rozwinęła, że zwiększona ilość stron tym razem wcale nie jest przesadzona – spędziłam przy książce naprawdę dobry, relaksujący czas, a zakończenie po raz kolejny wzmogło mój apetyt na kolejny tom – nie wiedzieć czemu ta seria się nie nudzi.

Jeśli potrzebujecie czegoś pisanego prostym językiem, tasiemcowatego, czegoś, co pozwoli Wam na długie godziny zatopić się w  lekturze i zapomnieć o codzienności – After z powodzeniem zaspokoi te oczekiwania.

Trzeci tom jest częścią o dojrzewaniu i zmienianiu siebie – pracą nad gniewem, radzeniem sobie z  przeszłością, próbą ułożenia życia, wyjścia z nałogów i uporządkowania związku oraz relacji z rodziną. Pełną namiętności, wybuchowości, ale też – o dziwo – przyjacielskiej mądrości. Są kolejne zdrady,  niespodziewane zachowania, nieoczekiwane wyznania, rozstania i powroty.
Czyta się błyskawicznie!



piątek, 19 czerwca 2015

Tulipanowy wirus – Danielle Hermans



Jeśli wydaje Wam się, że to, co zostało rozpoczęte w  XVII wieku nie ma wpływu na to, co dzieje się dziś i nie znajduje swojej kontynuacji, szczególnie jeśli idzie o pieniądze, jesteście w  błędzie.

W Holandii Anno Domini 1936, Wouter Winckel – szanowany, znany i ceniony handlarz tulipanami został znaleziony martwy w  swojej gospodzie. Do opinii publicznej przedostała się informacja o morderstwie będącym konsekwencją nadmiernej wolności słowa, objawiającej się krytyką religii, której denat sobie nie szczędził. Tym bardziej, że ofiara miała wepchnięty w  usta antyreligijny pamflet własnego autorstwa. Niewielu wiedziało, że za zbrodnią stało coś więcej – Winckel bowiem był właścicielem najpiękniejszej i najokazalszej kolekcji tulipanów w  Zjednoczonej Republice Siedmiu Prowincji Niderlandzkich. Mało tego – posiadał on najbardziej pożądaną i niemożliwą do zdobycia cebulkę odmiany Semper Augustus, której istnienie przez wieki poddawano w  wątpliwość, a która istniała jedynie w  trzech egzemplarzach.

W  Londynie 2007 roku historia zatacza koło. Martwy zostaje znaleziony Frank Schoeller, który jeszcze przed zgonem zdołał przekazać siostrzeńcowi, który go znalazł wskazówkę dotyczącą morderstwa. Trzymając w dłoniach siedemnastowieczną księgę o tulipanach, wskazał na datę mającą być podpowiedzią do dalszych poszukiwań. Kazał także ukryć trzymane dzieło i przed nikim się nie zdradzić.

Alek do pomocy wybiera Damiana, przyjaciela, antykwariusza, który wraz z nim podąży siedemnastowiecznym szlakiem tulipanowym, by odnaleźć mordercę i odpowiedzieć na dręczące ich pytania o przeszłość Schoellera, którego – jak się okazuje – wcale nie znali.

Danielle Hermans popełniła naprawdę dobrą książkę – pełną zwrotów akcji, opartą na niezwykle frapującej tajemnicy, historii niesłychanie zajmującej i przekonującej. Tulipany stoją w  niej na pierwszym planie, udowadniając, jak wiele ludzie są skłonni zaryzykować i poświęcić dla pieniędzy, a nade wszystko – dla sławy. W  niej to arogancja, pycha, chciwość i marzenie o potędze ściera się z nauką, religią i dążeniem do prawdy. To połączenie ewokuje zagrożenie, którego nikt się nie domyśla.

Narracja prowadzona jest dwutorowo – z  perspektywy współczesności i XVII wieku. Te dwie przestrzenie narracyjne zostały wyróżnione w  szczególny sposób – poza oczywistymi nagłówkami sygnalizującymi czasy, których dotyczyć będą kolejne rozdziały, historie toczące się przed ponad trzystu laty zostały zapisane innym odcieniem czcionki – zastosowany tusz jest jaśniejszy, niby wypłowiały, niby starszy. Bardzo dobre rozwiązanie, z  którym spotykam się w  książce po raz pierwszy – Marginesy udowadniają, że mają nosa nawet do najdrobniejszych, pozornie nieistotnych szczegółów – brawo!


Polecam – czyta się świetnie, wydanie dodatkowo podkreśla wartość publikacji, a sama historia – zwłaszcza dla fanów tejże – nadaje powieści smaczku. Wciąga.

środa, 17 czerwca 2015

Collide – Gail McHugh


Collide otwiera serię romansów, których bohaterami jest trójkąt damsko-męski.

Ona, Emily, po ukończeniu college’u traci matkę, która umiera na raka.

On, Dillon, w  tych trudnych chwilach jest dla niej ogromnym wsparciem. Gdy dziewczyna nie potrafi już znaleźć sił na ostatnią opiekę nad mamą, przychodzi jej z  pomocą, będąc dla niej oparciem i niosąc jej pocieszenie. Oboje wyprowadzają się do Nowego Jorku, gdzie Dillon ma dobrze płatną pracę, a Emily będzie mogła rozpocząć wszystko od nowa.

Choć bohaterka kocha swojego chłopaka, zdarzają jej się chwile zwątpienia, gdy ten pokazuje swoje prawdziwe – i niezbyt dobre – oblicze.

Emily w  Nowym Jorku poznaje Gavina – mężczyznę tak elektryzującego, że wystarczyło jedno spotkanie, aby kobieta oszalała na jego punkcie. Przystojny, zmysłowy, elegancki – nie sposób było mu się oprzeć, mimo że starała się wyjątkowo intensywnie. Niestety, okazało się, że mężczyzna to przyjaciel Dillona, co mocno skomplikowało i tak już niełatwe sprawy – Emily i Gavin będą musieli często się spotykać i jakimś sposobem ukrywać to, co z  łatwością można  wyczytać z  ich oczu. Kobieta znajduje się odtąd w  bardzo trudnym położeniu – musi wybierać między wiernością mężczyźnie, który wspierał ją gdy było jej najtrudniej, a rosnącym przyciąganiem do tego, który pragnie jej udowodnić, że to co do niej czuje to nie jedynie namiętność, a prawdziwa miłość.

Choć zarys fabularny powieści nie zaskakuje, jest to doskonała – i pewnie dlatego tak wyczekiwana – propozycja na zbliżający się czas: wypełnia ona pustkę wakacyjnego rozleniwienia i lekkiej, przyjemnej nudy, poprawia nastrój, pozwala na relaks i oddanie się powieści, z  której najlepiej rozgrzesza właśnie letnia aura.

Nie jest rozwleczona, epatująca nadmiernym erotyzmem czy obarczona odrzucającym językiem (choć i tu zdarzają się wpadki – oczywiście wulgarne). To raczej klasyczny romans, w którym nie brakuje emocji, dylematów, trudnych wyborów, irracjonalnych kłótni, decyzji dyktowanych chwilą, szalejącymi uczuciami i kipiący namiętnością.

Bohaterka jest zmanipulowana przez swojego dotychczasowego partnera, nie potrafi poradzić sobie z  decyzją o odejściu, szybko ulega i – ze względu na dotychczasowe doświadczenia – z  niezwykłą łatwością można ją zranić. Nie wie czy kierować się sercem, czy rozumem, nie potrafi rozpoznać komu zaufać, z  kim się związać i czy w  ogóle kolejna zmiana to dobry pomysł.

A postaci mężczyzn? Za ich sprawą poznajemy nie tylko nowojorski świat bogaczy i mechanizmy rządzące biznesem, ale też nieprzekraczalne granice pewnych zachowań, nękanie psychiczne, przemoc emocjonalną, uzależnienie od drugiego człowieka, niemożność wyjścia z  toksycznego związku, trudną przeszłość skłaniającą do zakładania masek.

To dopiero pierwszy tom – jestem ciekawa w  którym kierunku podąży autorka dalej: czy rozwinie wątki obyczajowe, rozbuduje portrety psychologiczne postaci, czy raczej zdecyduje się na poszerzenie elementów stricte romansowych. 

Nie wiem, jestem zainteresowana – tym bardziej, że powieść kończy sygnalny rozdział kolejnego tomu – on jeden wystarczył, by jeszcze bardziej skomplikować to, co samo w  sobie było wystarczająco zapętlone.


Polecam tę pełną pasji lekturę na zbliżające się wakacje – dodatkowo podniesie  temperaturę ciała i otoczenia, bo:


Uwaga! Podczas lektury robi się gorąco! Ubierzcie się lekko i zapomnijcie o herbacie. 


Premiera dziś.

Z wizytą w niebie – Johannes Miles



O wizytach w  zaświatach, śmierci klinicznej i całej tematyce pobocznej czytałam dotąd wiele – z  całą stanowczością mogę więc powiedzieć, że książka Z wizytą w niebie wyróżnia się na tle innych – jednym będzie z tego powodu odpowiadać bardziej, innym zaś mniej.

Dlaczego? Znakomitą większość pośród czytanych książek o tej tematyce cechuje ciąg relacji ludzi przeżywających śmierć kliniczną i opisujących wędrówkę po niebie, czyśćcu, przedsionkach piekła etc. Ich opowieści są zazwyczaj mniej lub bardziej komentowane, z  uwzględnieniem powtarzających się i nawracających cech wspólnych. U Milesa właściwie jest podobnie, z  tym, że każda relacja poprzedzona została krótkim wstępem dotyczącym życia opisywanej osoby, jak i komentarzem, w  którym autor każdorazowo wskazuje na czynniki sprawiające, że doświadczenia osób nie mogły być marzeniami czy halucynacjami albo efektem zaburzeń psychicznych. Wskazuje na przepowiadanie przyszłości, spotykanie bliskich znających teraźniejszość i przeszłość, wspominanie istoty najwyższej, zadaniach osób spotykanych, oddzielenie ciała od natury duchowej człowieka i in.

Wszystko to czyni bardzo naukowo – czytając, miałam wrażenie, że jest to analiza potrzebna do jakiejś pracy. Synteza, porównanie, badanie wciąż tych samych czynników, dopowiadanie tych samych komentarzy. Niezwykle to… suche. Opisane historie powrotów z zaświatów raczej nie poruszają serca, lecz odwołują się do wiedzy. Są potraktowane akademicko, badawczo, analitycznie. Dla tych, którzy szukają dowodów na życie po śmierci książka ta będzie idealna. Tym bardziej, że sam autor był kiedyś sceptykiem w  tej materii – i ten sceptycyzm częściowo wyziera z  jego rozważań, tok rozumowania podporządkowany jest logicznemu myśleniu, jakby autor sam sobie pragnął udowodnić, że dotąd się mylił.

Dla tych jednak, którzy chcieliby dowiedzieć się jak to życie wygląda, chcieliby doznać duchowego pocieszenia – raczej się nie sprawdzi.

Książkę zamykają wnioski płynące ze wszystkich przywołanych relacji – jest to swoista synteza całości, wyimek najważniejszych dowodów. Dla mnie – czegoś w niej zabrakło. Czułam się jak na wykładzie, który wniósł niewiele nowego, lecz wprowadził zamęt. Ponadto jest to pierwsza książka poświęcona tej tematyce, w której osoby relacjonujące swój pobyt w zaświatach mówiłyby tak specyficznym językiem, stosując taką nomenklaturę. Zdecydowanie są to opisy inne niż te dotąd mi znane, wciąż odnosiłam wrażenie pewnej obcości i nieprzystawalności do moje dotychczasowej wiedzy.


Jesteście ciekawi jak książka wypada na tle pozostałych? Na czym właściwie polega jej inność? Czym się wyróżnia, co ją cechuje? Zachęcam do lektury!

wtorek, 16 czerwca 2015

Nie taka obrona straszna...



... jak ją pamiętam z licencjatu.
Dla tych wszystkich prezentów i miłych słów opłacało się studiować:)
I w końcu - po przykrych doświadczeniach licencjatu - także i moim udziałem stała się obrona marzeń z cudownie uśmiechniętą i wspierającą komisją:)
Teraz można z czystym sumieniem powiedzieć, że blogi pomogły mi stać się magistrem:) Jak to się wszystko w życiu zmyślnie układa...:)
Dzięki za trzymanie kciuków! Teraz pora odpoczywać i wracać do książek...:)



 


piątek, 12 czerwca 2015

Koszmarna dwójka – Jory John, Mac Barnett



Jako dziecko każdy marzył o innej roli w  szkole: jedni chcieli być przewodniczącymi, skarbnikami, inni łącznikami, jeszcze inni dyżurnymi czy wzorowymi uczniami. Byli jednak także tacy, których ambicje skupiały się wokół innych ról: ci najczęściej pragnęli zostać… kawalarzami.

Bohater książki, Miles, był właśnie takim kawalarzem. Mało tego – on był mistrzem. Nie miał sobie równych, a jego dowcipy przyniosły mu ogromną popularność, w  pełni zaspokajając jego pragnienie bycia znanym i lubianym.

Niestety, pewnego dnia jego rodzina musiała się przeprowadzić. Wówczas chłopiec stracił nie tylko kolegów, sprawdzone miejsca i sposoby robienia żartów, ale przede wszystkim reputację. Jak się bowiem okazało, w  nowym miasteczku najlepszy kawalarz już był. Dolina Ospała co rusz pobudzana była żartami tajemniczego bohatera, wnoszącego się na szczyty mistrzostwa. Aby całkowicie nie oszaleć w nowym miejscu, Miles musi odebrać tytuł najlepszego kawalarza temu, który dotąd go piastował, a który wciąż pozostaje nieuchwytny.

Sprawa nie będzie łatwa, bowiem jak to w  nowej szkole, na chłopca od razu czekały kłopoty – nieżyczliwy dyrektor oskarżający go o całe zło wyrządzone w  budynku i jego obejściu; jego syn, nieznośny Josh i wreszcie przydzielony mu szkolny asystent – nad wyraz irytujący Niles.

Jory John i Mac Barnett stworzyli świetną książkę dla młodego czytelnika, którą nie dość, że fantastycznie się czyta (a to dopiero pierwszy tom!) to jeszcze, która podejmuje trudną tematykę dopasowywania się w nowym miejscu zamieszkania, obcości, pragnieniu asymilacji i zaistnienia, a także odnalezienia przyjaciół i ponownego, mozolnego budowania reputacji, robiąc to w prawdziwie lekki i przystępny sposób. Czytelnik nawet nie zorientuje się z  jak poważną materią się zmaga, bo już zostanie wciągnięty w  wir wydarzeń. Autorzy pokazują, że wszędzie można się dogadać, wszędzie znaleźć bratnią i duszę, jeśli tylko otworzymy się na sprzyjające okoliczności i że w  dwójkę zawsze raźniej i pełniej wykorzystać można talenty.

Świetna, zabawna, obfitująca w  ciekawostki o krowach książka, która wciąga na tyle, że jej zakończenie sprawia przykrość – żal rozstawać się z bohaterami i ich przygodami.

Mam nadzieję, że drugi tom pojawi się bardzo szybko, a tymczasem Wam – przyszli i obecni kawalarze oraz ich ofiary – serdecznie polecam lekturę.

czwartek, 11 czerwca 2015

Oczami Bożej miłości – Carver Alan Ames


Droga za nami też była ciężka, a jakoś jej podołaliśmy. Warto chyba wytrzymać jeszcze trochę, chociażby przez wzgląd na to, co już przeszliśmy?
[1]

Carver Alan Ames to charyzmatyk, mistyk i wielki chrześcijański mówca australijskiego pochodzenia. Swoimi doświadczeniami od ponad dwudziestu lat dzieli się z  innymi, jeżdżąc po całym świecie i głosząc świadectwo swojego nawrócenia i cudów Boga dokonywanych w  jego żuciu.

Jego prywatne objawienia (których ten doświadcza nieprzerwanie od 1994 roku) stanowiły inspirację do napisania książek, będących zapisem tychże, obrazujących (w przypadku omawianego tytułu) z  jak wielką miłością przypatruje się naszemu życiu Trójca Święta, Maryja oraz święci patronowie.

Oczami Bożej miłości to zbiór kilkudziesięciu opowieści spisanych na podstawie objawień mających miejsce od 5 stycznia 1996r. do 16 kwietnia 2000 roku. Kościół oficjalnie nie potwierdza autentyczności objawień, wydaje się jednak, że czytanie o tychże nie stanowi żadnego duchowego zagrożenia, a wręcz przeciwnie: pozwala na ponowne odkrycie głębokiej więzi z Bogiem, Jego ogromnej miłości względem nas i stałej obecności oraz opieki. Autor posiada zezwolenie australijskiego arcybiskupa na spisywanie swoich objawień, po to, by umacniać innych w  wierze. Inna jego książka, najgłośniejsza dziś – Oczami Jezusa – posiada imprimatur, co tym bardziej utwierdzać może w przekonaniu, że publikacje autora warto czytać, by pogłębiać swoją duchowość.

Co może nam dać lektura tychże? Ames przekazuje ludziom orędzie o nieskończonej Bożej miłości wyrażanej zarówno w stosunku do ludzi, jak i całej reszty świata. Wizerunek Stwórcy wyłaniający się z  kolejnych opowieści uwypukla jedno: niepowtarzalność stworzenia i jego wartość. Dla Boga każdy jest niezbędny i ważny, ma do odegrania ważną rolę, często nawet nie zdając sobie sprawy jak drobne gesty mogą przysłużyć się światu. Człowiek pojawiający się w objawieniach, otoczony jest nieustanną opieką i miłością, bez względu na to, jak bardzo oddalił się od Stwórcy i jak bardzo sam siebie potępia.

Książka napisana została językiem niezwykle prostym – miejscami przypomina wręcz biblijne przypowieści. W  oczy rzuca się pragnienie docierania do jak największej ilości ludzi, także (głównie) tych prostych, dla których taki język przemawia najdoskonalej – nie ma w  nim bowiem fachowego słownictwa czy zawiłej terminologii. Nawet składnia została możliwie najbardziej uproszczona. I to niestety już mój zarzut – tak radykalne uproszczenie było dla mnie męczące. Choć przekaz jest ważny, to jego forma momentami – mam wrażenie – spłyca go i sprowadza do banału – właśnie na tym poziomie. Treść zachowana, język strywializowany: proporcje zostały zachwiane i publikacja, w  mojej opinii, traci swoją moc przekazu: przywodzi na myśl opowiadania jakie czytano mi w szkole podstawowej na lekcjach religii – i chyba tak też publikacja ta mogłaby być wykorzystywana.

Niestety, moc orędzia została utracona – to wielka szkoda, bowiem dziś trzeba nam tekstów mówiących o miłości doskonałej, nie zaś nienawiści otaczającej nas zewsząd. I ta właśnie o tym traktuje, niestety nie każdemu spodoba się jej warstwa lingwistyczna.

Mam wielką nadzieję, że mimo tych usterek książka poruszy serca – umocni wiarę, pocieszy, podniesie na duchu, przyniesie ulgę, skruszy zatwardziałe serca lub chociażby sprowokuje to lektury innych książek o tematyce religijnej.






[1] Carver Alan Ames, Oczami Bożej miłości, Kraków 2015, s.25.

środa, 10 czerwca 2015

Przygody niezwykłych bohaterów – Paweł Maj




Bajki terapeutyczne cieszą się coraz większą popularnością. I słusznie. Dzieci trzeba i należy oswajać z  tematami niełatwymi, w  taki sposób, by nie doznały traumy – muszą zostać poprowadzone prawidłowo i pocieszone.

Choroba, śmierć, utrata, brak rodziców, adopcja, problemy szkole, brak akceptacji – to tylko wierzchołek góry lodowej. Dzieci zmagają się z  większą liczbą trudności niż nam, dorosłym, może się wydawać. I podobnie jak my, a może nawet jeszcze bardziej, potrzebują one pociechy i wsparcia.

Paweł Maj to twórca książeczki zawierającej w sobie dziesięć baje terapeutycznych, mających pomagać dzieciom mierzyć się z często niełatwą rzeczywistością. Mają projektować oczekiwane reakcje, zachowania, nazywać emocje, nieść pociechę i budować poczucie bezpieczeństwa. Autor podejmuje się takich tematów jak adopcja dziecka, pierwsze pójście do przedszkola, konieczność wieczornego kładzenia się spać, krzyk i bezsensowne żądania jako działania nieprzynoszące efektów, podróże i wizyty u lekarza, szanowanie zabawek, dziecięca higiena, obowiązki dziecięce, nocne lęki i problemy z  zasypianiem, zmiana miejsca zamieszkania.

Umieszczenie pod każdym tytułem zawartości tematycznej wiele ułatwi rodzicom – bez konieczności wertowania całej książeczki będą wiedzieli gdzie szukać konkretnych propozycji rozwiązywania trudności.


To jednak publikacja dedykowana nie tylko rodzicom, ale także terapeutom, pedagogom, nauczycielom oraz psychologom. To oni w codziennej pracy z  dzieckiem zobowiązani są do pomagania im w pełnym rozwoju. 
Propozycja Maja to jedna z wielu na rynku, warta jednak uwagi – prosty język, wydarzenia dostosowane do percepcji dziecięcej, włączenie w  opowieść dydaktyki barw, bohaterowie zwierzęcy. Warto zwrócić na nią uwagę.

wtorek, 9 czerwca 2015

Więcej niż możesz zjeść – Dorota Masłowska



Dorota Masłowska za sprawą swej książki niby-kulinarnej zjada rzeczywistość. Połyka, przeżuwa, trawi, czasem wypluwa. Wypluwa w  formie felietonów, które mamy okazję czytać, i które – trafnie oddają rzeczywistość. Nie czarują, nie gloryfikują, raczej odzierają z magii przypraw i dodatków. Przepisy są proste, czasem prostackie, zawsze prawdziwe, zazwyczaj niestrawne przy lekturze, a przecież realizowane nagminnie.

Te parakulinarne teksty zebrane w  jednym tomie publikowane były w  latach 2011-2013 na łamach „Zwierciadła”. Nie są raczej tym, czego moglibyśmy się spodziewać po rubryce kulinarnej – tutaj jedzenie jest jedynie punktem wyjścia do refleksji szerszej: socjologicznej, antropologicznej, kulturowej, czasem ideowej. Nie sposób ukryć, że są to refleksje gorzkie, obnażające rzeczywistość śmierdzącą spalenizną, zjełczałym tłuszczem, obrosłą w niezdrowe i puste kalorie. Ironia, sarkazm, spotęgowane rewelacyjnie oddającymi poziom apetyczności książki ilustracjami Macieja Sieńczyka.

Ale, ale. Po co właściwie czytać coś, co może odbić się czkawką? Inteligentny czytelnik sięgnie dla przyjemności, bo tę osiągnie bardzo szybko. Podśmiewać będzie się pod nosem, kiwać głową na znak zgody z  trafnymi spostrzeżeniami: dla osób obserwujących z  boku wydać się może dziwny.

Masłowska znowu gra – z  formą, z czytelnikiem, z  tematem. Niby o jedzeniu, a jednak o zachowaniach społecznych. Niby o grillu, a jednak o masowej sieczce. Niby o Warszawie, a jednak o czasach PRL-u.  Niby podaje przepisy, nic dobrego raczej z  nich nie wyjdzie, MasterChefa nie wygracie. Receptury te bowiem to społeczne zaklęcia znane od lat, almanach polskiej wiedzy tajemnej, kwintesencja życia. Felietony poruszają tematykę dowolną: każda obserwacja żywieniowych zachowań natychmiastowo przełożona zostaje na refleksję ogólnoludzką, w której spożywanie nie zawsze stanowi centrum rozważań.

Bo tak naprawdę ile tutaj kuchni w  kuchni? To wielopoziomowy, trudny do perfekcyjnej realizacji (a przecież perfekcja to dziś podstawa!) przepis na Polaka w  sosie własnym. To świadectwo tego, że produkujemy więcej niż możemy zjeść – duchowo, społecznie, kulturowo. Toniemy w  odpadach własnej produkcji. I Masłowska tak to zgrabnie ukrywa w  języku, że aż ślinka cieknie.

Bon appétit!






poniedziałek, 8 czerwca 2015

Co, Gocha? – Małgorzata Kalicińska


Małgorzatę Kalicińską znałam dotąd tylko „ze słyszenia” i „z  widzenia”. Wiedziałam jakie książki pisze, ale nigdy specjalnie chętnie po nie nie sięgałam. Miałam epizod z  Ireną, ale była to jedyna powieść autorki, po którą sięgnęłam.

Moje nastawienie zmieniło się po rudzkim spotkaniu autorskim, na którym pisarka wydała mi się kobietą niezwykle mądrą, doświadczoną, która pisząc o pewnych rzeczach, widzi je zupełnie inaczej, niż odczytujący je później czytelnicy. Wspominała o swoim blogu. Z  doświadczenia wiem, że dziennik internetowy to miejsce, na którym można być bardziej sobą, lepiej wyrazić myśl kłębiącą się w  głowie – nie ma metafor, bohaterów, za którymi skrywamy swoje poglądy. I gdy tylko okazało się, że blogowe zapiski Kalicińskiej zostały wydane – musiałam przeczytać. Właśnie po to, by trochę tej prawdziwej twarzy i mądrości zaczerpnąć.

Z  wieloma sprawami się nie zgadzam, na kilka mam inne spojrzenie. W  paru miejscach nasz światopogląd zupełnie się nie styka. Nie zmienia to jednak faktu, że notatki czytałam ze zrozumiem i szacunkiem. I czerpałam – ze znakomitej większości tekstów. Zakładki indeksujące co druga strona – a bo jakaś myśl cenna, a bo jakaś kontrowersyjna, a bo z  którąś się nie zgadzam i chciałabym ją z kimś przedyskutować. Kalicińska ma w sobie wiele odwagi, ale tez – taki wniosek wysnułam na podstawie jej zapisków – wiele wewnętrznego spokoju. Odniosłam wrażenie, że jest pogodzona: ze sobą, ze światem, mimo że ma świadomość jego niedoskonałości. Jest bystrą obserwatorką codzienności i przemian zachodzących na naszych oczach,  niekoniecznie pozytywnych. Czasami jednak lubi uogólniać – już na spotkaniu poczułam, że młodzi jej jakoś nie pasują, wiele uwag było kierowanych właśnie do osób w  moim wieku – nie wiem czy miały umoralniać, czy otwierać oczy, ale zabolały, bo zupełnie nie są ze mną spójne – podobnie miejscami w  książce wyziera obraz młodzieży i młodych dorosłych jako gorszych? Słabszych? Bardziej leniwych?

Nie lubię takich uogólnień, bo przykłady na podobne zachowania znaleźć można u starszych, a im przecież nikt niczego nie wytyka. To moja jedyna uwaga, a właściwie samoobrona.

Reszta – klasa. O „magii” świąt, o wyjazdach za granicę, relacjach z  córką, umieraniu, języku, feminizmie, facetach, ocenianiu innych (ha! Pisze: nie oceniaj, a sama za chwilkę to robi), pieniądzach, starszych, opiekunach, literaturze współczesnej, słupkach, świętości w  XXI wieku (niepotrzebna), rasizmie i wielu innych.

Dobra do kawy, herbaty, na świeże powietrze. Ja czytałam tygodniami na działce: powoli, z  otwartym umysłem, sączyłam jak dobry koktajl.

Polecam na te letnie dni: wiele dobrego można zaczerpnąć, nad wieloma sprawami się zastanowić i ujrzeć z nowej perspektywy.


niedziela, 7 czerwca 2015

Jak możemy zostać uzdrowieni – Christoph Haselbarth, dr Peter Riechert


Współczesny świat toczy coraz więcej chorób. I, mimo że medycyna posuwa się do przodu, wciąż są przypadłości, na które nie ma ona lekarstwa, albo które mimo szybkiej lekarskiej interwencji mają skłonność do nawrotów.

Przyczyn może być wiele: zanieczyszczone środowisko, złe odżywanie, geny, wirusy, stres. Czy zdajemy sobie jednak sprawę z coraz mocniej nagłaśnianego powiązania chorób organizmu z  chorobami duszy i psychiki? O chorobach psychosomatycznych słyszał chyba każdy, nie wszyscy jednak biorą je na poważnie. A przecież psychika i ciało to jeden organizm, w którym niedomaganie jednej struktury, pociągnie za sobą zaburzenia w  drugiej. Jak inaczej wyjaśnimy wpływ stresu/lęku na rozwój wielu chorób? Albo jak wyjaśnić wpływ choroby ciała na częstsze występowanie depresji?

Choć nie zdajemy sobie z  tego sprawy, także kondycja duchowa wpływa na stan naszego organizmu. A tę, niestety, coraz bardziej i częściej się zaniedbuje.

Jak możemy zostać uzdrowieni. Uwolnienie drogą do uzdrowienia, to książka Christopha Haselbartha i dr. Petera Riechtera napisana w  oparciu o doświadczenia grupy chrześcijańskiej lekarzy, podejmująca wciąż kontrowersyjnych powiązań zdrowia fizycznego i duchowego. Nie jest ona publikacją opartą jedynie na chrześcijańskiej teologii, ale też na medycynie i konkretnych przypadkach chorobowych oraz ich późniejszej terapii, co z  góry wyklucza wszystkie ewentualne zarzuty mogące być jej stawiane.

Autorom książki bardzo zależy, by była ona odczytywana należycie i stanowiła źródło pomocy oraz wsparcia. Pożytek przyniesie ona jednak dopiero wtedy, gdy zastosujemy się do kilku oczywistych zadań ujętych przez twórców we wstępie.

O co jednak chodzi? Życie człowieka często zdominowane jest przez utrwalone postawy powodujące różne dolegliwości. W książce tej, autorzy (na podstawie wieloletnich badań) zapisali jakie, powodują konkretne konsekwencje zdrowotne i co zrobić, by się ich pozbyć. Choć dla wielu może brzmieć to nieprawdopodobnie, wystarczy odrobina wiary, by doświadczyć prawdziwej mocy tych działań. O części mogę opowiedzieć z własnego doświadczenia sprzed kilku lat (depresja, lęki i in.).
Autorzy gorąco zachęcają do porzucenia takich życiowych postaw jak gniew, chowanie urazy, lęk, brak samoakceptacji, samooskarżanie się, skłonność do agresji, stres, twardość serca i wiele, wiele innych.

Twórcy książki problemy poruszają całościowo, choć syntetycznie: nazywają chorobę, podają jej możliwe duchowe i psychiczne przyczyny, zarysowują przyczyny medyczne, a następnie projektują terapię: duchową i medyczną. Częstokroć wystarczy jedynie pierwsza z nich,  by zauważyć całkowite cofnięcie się choroby, wymaga to jednak wielkiego zaufania Bogu i odkrycia blokad na nas ciążących.

Brzmi jak magia? A nie powinno. To przykłady współczesnych uwolnień prowadzących do uzdrowień. Takie rzeczy dzieją się codziennie, na całym świecie. Nie każdy jednak ma świadomość takich możliwości. Koszty są żadne, a efekty powalające: pełnia zdrowia, dobre samopoczucie, pokój, szczęście.

Jeśli zatem macie w  sobie dość wiary – polecam. Działa. Macie moje słowo i słowo osób, których świadectwa umieszczone zostały na końcu jako przykład skuteczności tej duchowej terapii.



sobota, 6 czerwca 2015

Jeszcze z maja - stos książek.



Maj, jak co roku, obfity był w nowości - często te najbardziej wyczekiwane w ciągu roku.
Nie było więc możliwości, by stos był mniejszy niż zazwyczaj:)

Wzbogaciłam się o jedną książkę ze smakowitymi przepisami - Wiem, co jem. Przepisy z  programu Kasi Bosackiej (recenzja) i jedną ukierunkowaną na odchudzanie - Konrad Gaca. Moje odchudzanie, a także coś dobrego autorstwa Katarzyny Błażejewskiej - książka z propozycjami koktajli, które co roku, zwłaszcza w okresie wiosenno-letnim chętnie przyrządzam.
Jako że mamy sezon ogródkowy, konieczna była też książka do poczytania w miłych okolicznościach przyrody. Taką okazała się Co, Gocha? Małgorzaty Kalicińskiej (recenzja 08.06).

W związku z niedawnym Dniem Dziecka pojawiło się także gros propozycji dla najmłodszych, a wśród nich: Dlaczego oczy kota świecą w nocy? (recenzja), Kubuś i lekcje ze Stumilowego Lasu (recenzja), Wielka ksiega. Świerszczyk (recenzja), Baśń o świętym spokoju (recenzja), Pan od angielskiego (recenzja), Głupi dzidziuś (recenzja), i Rozbójnicy z  Kardamonu (recenzja).

Nie zabrakło poezji - Jestem Julią, Elementarz Haliny Poświatowskiej dla szczęśliwych i nieszczęśliwych kochanków (recenzja). Poświatowskiej to nie koniec, jestem bowiem jeszcze bogatsza o pozycję Haśka Poświatowska we wspomnieniach i listach.

Rzecz jasna, żaden miesiąc nie jest pełny bez solidnej dawki kryminałów, sensacji i thrillerów, stąd na półkach Buźka (recenzja), Tulipanowy wirus (recenzja 12.06), Jaśnie pan, Wahadło Foucaulta
Pochłaniacz, Okularnik.

Dodatkowo Agatha Christie i Moja podróż po Imperium, a także pozostałe książki: Sylvia Plath w Nowym Jorku. Lato 1953, Święto nieistotności, Szaleńcy Pana Boga, Suki, Pierwsze piętnaście żywotów Harry'ego Augusta.
Ostatnią nowością na półce jest dość osobista publikacja, otrzymana na Dniu Otwartym mojego Liceum: Nie zbuduje mostów opiekuńcza mowa.  Antologia utworów literackich uczniów i absolwentów ZSO im. A. Mickiewicza. 

Jak zwykle nie wszystko jest na zdjęciu, bo zdążyło pójść w świat i cieszyć znajomych:)

A to moje wymarzone etui na książkę:))
Jest co czytać, jest w czym się zanurzyć, tym bardziej, że maj nie był zbyt łaskawy: najpierw kończenie i dopieszczanie pracy magisterskiej, później kłopoty rodzinne, w międzyczasie urodziny:) Spokojnego czasu na lekturę dla przyjemności było naprawdę niewiele, za to teraz, na parę dni przed obroną, próbuję nadgonić, ale pewnie stres zrobi swoje i znów spauzuję;)
Co polecacie poczytać w chwili wolnego, z tych dotąd nieprzeczytanych?  Wyznam, że już podskubuję Pierwsze piętnaście... i upajam się Koktajlami.